czwartek, 31 stycznia 2008

Leniwy spacer

Korzystając z wolnego dnia, umówiliśmy się na popołudniową kawkę z naszymi sylwestrowo-noworocznymi nowymi znajomymi. Poniedziałkowe słońce przez cały dzień dawało się nieźle we znaki, dlatego też zupełnie spokojnie podeszliśmy do kwestii spacerowania po najwyższym w okolicy wzniesieniu. Najlepszym sposobem na podziwiania naszego Brisbane z ‘lotu ptaka’, poza oczywiście możliwością bycia ptakiem, jest udanie się na wzgórze Mt. Coot- tha. Tak naprawdę to bardzo mi się podoba pomysł Brisbane, na punkt widokowy umieszczony w objęciach natury, znacznie przyjemniej się ogłada miasto z tej perspektywy niż z perspektywy kolejnego super wysokiego wieżowca.




A że Marta i Darek nie mieli jeszcze okazji spacerowania po Mt. Coot-tha , dlatego też nasz popołudniowy spacer postanowiliśmy zorganizować właśnie tam.
















Spokojnie dreptaliśmy zaliczając kolejne rodzaje ogrodów i odkrywając chowające się tu i ówdzie smoki (sztuka kamuflażu opanowana do perfekcji!). Udało nam się odkryć 2 tarasy widokowe, jeden zupełnie dziki i zapomniany przez ludzi, drugi natomiast pełen ludzi, statywów i błyskających fleszów.
























Odczekaliśmy tutejsze 3 minuty zachodu słońca, żeby mieć możliwość zrobienia kilku zdjęć wieczorowo kolorowego Brisbane. I znowu zaczęło chodzić za nami myśl wybrania się do City wieczorową porą i zrobienia takiej właśnie sesji naszemu miastu.




sobota, 26 stycznia 2008

Australia Day

Jak co roku 26 stycznia w całej Australii przychodzi czas na świętowanie. Powodem świętowania jest oczywiście Dzień Australii. Dzień ten obchodzony jest na pamiątkę pierwszych „białych” osadników którzy to właśnie 26 stycznia roku 1788 przybyli do wybrzeży Australii z zamiarem jej kolonizowania. Co roku na pamiątkę tych pierwszych kolonizatorów odbywa się cała masa różnych oficjalnych mniej lub bardziej imprez. Ale nie dla całej Australii ten dzień jest dniem radości i świętowania, część ludności Aborygeńskiej do dziś określa ten dzień jako dzień żałoby, i data ta kojarzy się im z najazdem „białych” ludzi na ich kraj i zniszczeniem kultury. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że kiedyś wszyscy mieszkańcy tej naszej przedziwnej „wyspy” będą się tak samo cieszyć w dniu 26 stycznia.

My jak przystało na nowych ‘prawie obywateli’ dzień ten spędziliśmy typowo po australijsku. Było wielkie BBQ, czyli grilowanie w tutejszym stylu, na którym nie mogło zabraknąć jagnięciny, choć nikt ze znajomych Aussikow nie był w stanie odpowiedź na pytanie czemu akurat jagnięcia ?:) , było oczywiście tutejsze piwko i jak przystało na coroczna tradycje było głosowania na piosenkę roku na lisie radia Triple J.

Zabawa trwała do późnych godzin, albo raczej należy powiedzieć że do wczesnych godzin, bo skończyliśmy w typowo europejskim stylu na tanecznych pląsach nad ranem.

My ten dzień spędziliśmy jak większość Aussikow, wśród znajomych , na BBQ popijając zimne piwko i oglądając fajerwerki z tarasu.

Mi nasuwało się tylko jedno przemyślenie, to co najbardziej mnie urzekło w tym dniu, ale co da się też zauważyć każdego dnia będą tutaj, to, że Australijczycy są naprawdę dumni ze swego kraju i naprawdę go kochają, czyli dane mi było obserwować coś czego nigdy nie widziałam mieszkając w Polsce, żeby obywatele byli związani ze swoim krajem, żeby im zależało. Musze przyznać, że znacznie lepiej się ogląda takie obrazki niż wiecznie narzekających rodaków, nie to że Aussiki nie narzekają bo też narzekają, ale potrafią tez się cieszyć z tego że są Aussikami i że mają taki kraj jaki mają.

Ale jak tu się nie cieszyć, w tym roku 26 stycznia wypadł w sobotę dlatego tez Australijski Rząd ogłosił poniedziałek 28 stycznia dniem oficjalnie wolnym od pracy, a tak żeby wszyscy mogli mieć sprawiedliwie wolne :)

ps. z gory wybacznie nam jakos zdjec, ale chyba sami rozumiecie ;>

sobota, 12 stycznia 2008

Coochie Island

Korzystając z pięknej pogody udaliśmy się w sobotę do Redland Bay. Niewielkiej zatoki z której można odbywać rejsy na pobliskie wyspy.


















Mimo iż miejsce to zostało doskonale rozleklamowane we wszystkich naszych przewodnikach, po dotarciu tam i krótkim spacerze nic nas nie zachwyciło.
Zdaje sie nawet że na zdjęciach to miejsce preznetuje sie znacznie lepiej niz w rzeczywistości.









Jednogłośnie zdecydowaliśmy, że jedziemy na najbliższa plaże. A ta właśnie plaża znajdowała się na maleńkiej wysepce o łamiącej język nazwie Coochiemudlo. Zapewne dlatego też wszyscy mówią na nią po prostu Cochie.

Aby dostać się na wyspę trzeba dotrzeć do Vicotria Piont ( to również było jedno z pierwszych miejsc tutaj dokąd kiedyś zostaliśmy zabrani) a następnie promem przepłynąć zatokę. Taki tez malutki parostatek zabrał nas na drugi brzeg.























Wyspa jest maleńka i można na niej spokojnie mieć wrażenie że jest się ostatnim człowiekiem na ziemi. Swoim odwiedzającym i nielicznym mieszkańcom, zapewnia fantastyczne plaże, pełne muszli i małych krabików, niesamowitą czerwoną ziemię, która momentami zmienia się w czerwone klify.

Można by tak spacerować bez końca. Leniwą sobotę zakończył jeszcze niesamowity zachód słońca złapany już na Victoria Point tuz przed powrotem do Brisbane.


czwartek, 10 stycznia 2008

Browar

Korzystając z okazji i wspólnej pasji picia piwa udaliśmy się na wycieczkę po naszym największym Queenslandzkim browarze XXXX.








XXXX jest jednym z najpopularniejszych piw w Australii, nie jest co prawda naszym ulubionym piwkiem ale okazja do zobaczenia browaru od środka była niezwykle kusząca.

Szczególnie że w cenie biletu znajdował się karnecik zawierający możliwość degustacji 4 tutejszych piw :)



Sam browar jest ogromny, mieści całe hektolitry piwka, a możliwość zobaczenia tego jak od pustej butelki przejść do pełnego kartonu 6-cio paków, jest unikalna. Bo jak wiemy każdy browar strzeże swojej tajemnicy dlatego też nie można było robić zdjęć w samym browarze. Za to po całej wycieczce już w tutejszym pubie jak najbardziej.










Po tym jak się tyle nasłuchaliśmy o produkcji XXXX i po tym jak mogliśmy podglądać jak i z czego on powstaje, ochota na to piwko jakby wzrosła, więc z największą radością zasiedliśmy do wspomnianych już 4 kufelków.









A że najlepszym okazało sie piwko XXX , którego nie da sie kupić nigdzie poza samym browarem, a i tu jest ono limitowane, to pozostaniemy wierni naszemu ulubionemu VB;)



środa, 9 stycznia 2008

Druga strona raju

Zaraz po Nowym Roku nabyliśmy nowego lokatora w naszym domu. Co też łączy się z faktem ponownego odwiedzania przez nas przynajmniej niektórych miejsc w których już byliśmy a które znajdują się na liście „ koniecznie zobaczyć”. Są to miejsca pewniaki, gdzie zawsze jest ślicznie i skąd wynosi się całą masę niesamowitych zdjęć. I tak idą śladem nas samych i tego co nam na początku pokazywano w okolicacy, udaliśmy się do Byron Bay. Jeśli ktokolwiek z czytających tam był lub chociaż oglądał naszą relację, wie że to absolutny hit. Tu link do tego jak my to widzieliśmy w marcu 2007. Przylądek Byrona jest najdalej na wschód oddalonym miejscem naszej Australii. Uroku dodaje miejscu sympatyczna latarnia morska, śliczne plaże, szafirowa woda i skaczące w niej delfiny.


O poranku spakowaliśmy ekwipunek i udaliśmy się na wycieczkę i ruszylismy w drogę zaopatrzeni w kremy do opalania, kostiumki do pływania, czakpki, kapelusze, ręczniki i całą resztę niezbędnego ekwipunku.









Dotarlismy do miejscowości Byron Bay i już w trakcie naszego lunczyku trochę się chmurzyło, ale nasza zwarta brygada pod wezwaniem nic sobie z tego nie zrobiła i po chwili parkowaliśmy już na parkingu w okolicach latarni. Uzbrojeni w aparaty i dobry humor udaliśmy się na spacer, dokładnie tą samą trasą którą my spacerowaliśmy jakiś rok temu. Plaża wygląda zupełnie inaczej, piasek był jakiś taki zwykły, poziom wody na tyle wysoki żeby zalać sympatyczną ścieżkę biegnącą wokół skałek, a woda zupełnie nie szafirowa, nasza rajska plaża i to jak sobie ja wyobrażaliśmy zmieniła się nie do poznania. Jeszcze kilka kroków i nad naszymi głowami rozległ się potężny huk. Tak, tak, to właśnie burza. Nie minęło 5 minut a lało już na dobre, zupełnie przemoczeni spacerowaliśmy dalej robiąc dobra minę do tej niesamowitej pogody.









Spacer zajął nam zdecydowanie mniej czasu niż ostatnio, a cała nasza 3 mogła spokojnie brać udział w konkursie mokrego podkoszulka…







Była to ciekawa wycieczka która uzmysłowiła nam jak ważna dla obioru miejsca jest pogoda. Teraz to Byron Bay nie wyglądało jak rajska plaża, a bardziej jak bramy piekieł…


wtorek, 1 stycznia 2008

Nowy Rok !

Nowy Rok zaczęliśmy jako 3 na świecie. Witaliśmy go na South Banku w Brisbane. Wśród tłumu ludzi, niesamowitych fajerwerków i w strugach ulewnego deszczu.









Nowy Rok, nowi znajomi ( tu pozdrawiamy gorąco tych którzy byli wtedy z nami, czyli Martę i Darka), nowe możliwości, nowe noworoczne postanowienia.









Wszystkim życzymy aby ten Nowy Rok był pełen szczęśliwych chwil, słońca, uśmiechu , żeby przyniósł wszystko to na co czekamy!