czwartek, 19 listopada 2009

Białe szaleństwo !

Zawsze kiedy rozmawialiśmy o Nowej Zelandii pierwszą myślą uparcie krążącą po naszych głowach było oczywiście spróbowanie tutejszych stoków. Śniegu nie widzieliśmy już prawie 3 lata, nie mówiąc już o tym ile czasu nie widzieliśmy nart. Nowozelandzkie stoki są zdaje się jednymi z lepszych na świecie, wiec grzechem było by nie spróbować. Dlatego też kilka dni z naszego pobytu przeznaczyliśmy na narty.



Miłośnicy białego szaleństwa jako bazę wypadową najczęściej wybierają Queenstown, maleńkie turystyczne miasteczko, z którego łatwo można dotrzeć na kilka okolicznych stoków. Z całej naszej trójki do wypróbowania tutejszych stoków wytypowany został Lukas, ja z dzidzią oddaliśmy się przyjemnościom grzebania w śniegu połączonym z piciem niezliczonej ilości litrów gorącej czekolady.








Jako że sama nie jeździłam na nartach mogę tylko spróbować przekazać relacje Lukasa. Nasza pierwsza wycieczka na stok była strzałem w 10-tke ! okazało się że akurat piątki i soboty okoliczny stok jest otwarty również po zmroku. Nie wiele myśląc wpakowaliśmy się w nasze małe autko i mozolnie zaczęliśmy wspinać się pod górę. Odrobinę tylko z duszą na ramieniu, licząc a to, że łańcuchy przeciwśniegowe, które oddaliśmy już do wypożyczalni nie będą nam potrzebne, jak się okazało niebawem, nie były.
Ja przyznam się szczerze spodziewałam się polskich tłumów na Coronet Peak , a tam zupełnie spokojnie i cicho, może to nocna pora , a może fakt że chyba każdy znajdzie tu coś dla siebie. Od stoków bardzo łatwych po takie z wyskoczeniami, to plus cała masa wyciągów powodowało, że tłum był niezauważalny. Lukas sprawnie wypożyczył sprzęt, nabył ski pass i w drogę. Jeszcze tylko krótka sesja zdjęciowa na dole, chwila przypomnienia czy oby na pewno pamięta, co i jak, i już mknął na górę. Z ilości zjazdów wnioskuje, że miał nie lada frajdę, jednak po jakiejś godzinie z hakiem postanowił do nas dołączyć, co by dać swoim kolanom odrobinę odpoczynku, w końcu to pierwszy dzień narciarski dopiero, a przed nami kolejne 3:) Z Lukasowej twarzy do końca dnia biła wielka radość, i zapewnienia że na pewno przyjedziemy tu jeszcze raz żebym i ja , a może nawet i nasz mały człowiek, moglibyśmy spróbować tutejszego białego szaleństwa.





















































W Queenstown przewidziane mieliśmy 3 dni, z których przynajmniej 1 postawiliśmy przeznaczyć na zwiedzanie okolicy. Lukas chyba nie mógłby patrzeć jak przez kolejne 3 dni pochłaniam kolejne książki z kubkiem czekolady w ręku:)
W ramach jednej z takich dodatkowych rozrywek udaliśmy się do tutejszego świata puzzli. Gdzie bardzo łatwo zapomnieć się gdzie tak naprawdę jest pion a gdzie poziom i czy woda oby na pewno nie może płynąć pod górę. Zabawy z iluzją zajęły nam parę dobrych godzin, poniżej krótka relacja z tego jak było.





































Tego samego dnia odwiedziliśmy jeszcze słynne tutaj miejsce skoków na bungee. Widok z mostu, z którego skaczą ludziki był zapierający dech w piersiach.

































































Kolejne dni spędziliśmy już na stoku, udało mi się nawet zrobić szusującemu Lukasowi kilka zdjęć. Pogoda był śliczna przez cały czas naszego pobytu , a temperatury nawet tam wysoko w górach nadal były plusowe.












































































Wpisaliśmy wiec Queenstown na nasza listę miejsc, do których musimy wrócić i ruszyliśmy dalej w drogę.