Niestety jak to bywa z marzeniami nie zawsze łatwa jest droga do ich spełnienia. Tak też było i ze mną i moim marzeniem. Po latach prób znalezienia wymarzonej pracy, zapukała do moich drzwi rzeczywistość, która swoją brutalnością posadziła mnie za biurkiem, ba nie za jednym biurkiem. Biurek było wiele, niejednokrotnie biurkowa praca dawała mi poczucie spełnienia ale zawsze gdzieś na końcu głowy pamiętałam o tym co chce robić najbardziej na świecie.
Kiedy zrodził się pomysł Australii, to poza wieloma powodami dla których chcieliśmy tu przybyć, poza całą masą oczywistych powodów, był też ten jeden ukryty powód. Australia daje szanse, szanse na wymarzoną pracę.
Przez pierwsze tygodnie starłam się ze ścianą, i wcale nie było łatwo odłożyć marzenia na chwile znowu na półkę. Wymarzone pozycje oczywiście były co jakiś czas ogłaszane, ale jakoś nikomu nie przychodziło do głowy spotkać się ze mną w ich sprawie. Polski dyplom i dobre chęci nie zawsze wystarczą.
Były już takie chwile kiedy myślałam o powrocie za biurko, ale wtedy przychodziła myśl czy trzeba koniecznie było przenosić się 15 000 km żeby pracować tak samo ? odpowiedź na to pytanie zawsze była taka sama. Do tego był jeszcze mój super mąż który znosił dzielnie wszelkie moje nastroje, wspierał pomysły, a często po prostu był, co dla mnie było i jest nie lada podporą i pomocą. Za co mu teraz oficjalnie mogę serdecznie podziękować !
Już wspomnianego 1 marca 2007 wybraliśmy się na jedna z pierwszych samodzielnych wycieczek tu w Australii. Odwiedziliśmy największy na świecie park koali – Lone Pine Koala Sanctuary. Ja zakochałam się tym miejscu niejako od pierwszego wejrzenia. Potem odwiedzaliśmy inne parki łącznie z wielkim Australia Zoo, a ja ciągle pamiętałam o tym pierwszym. Może dlatego, że był pierwszym, a może dlatego że przypomniał mi podobny park w którym pracowałam w Polsce, a może dlatego, że było zielono, kameralnie, sama nie wiem, wiem tylko że wtedy obiecałam sobie zrobić wszystko żeby pracować właśnie tam.
A jeśli czegoś chce się bardzo bardzo, to szanse na to że to się stanie wzrastają odrobinę, to plus, ciężka praca i wytrwałość potrafią już działać cuda.
Droga nie była prosta, wiodła przez wiele maili, rozmów, dni oczekiwań, pracy jako wolontariusz, aż wreszcie stało się. Pewnego leniwego popołudnia usłyszałam to na co czekałam – „mam dla Ciebie prace!”.
Przez pierwszą chwile niedowierzałam, potem ogólnej radości , poklepywania po plecach, uścisków, podskoków nie było końca. Cieszyli się wszyscy którzy byli w tym procesie ze mną, moi kochani wolontariusze, moi teraz już koledzy z pracy, zdaje się że nawet zwierzęta się odrobinę uśmiechały.
Tak, tak kochani marzenia się spełniają, czasem wtedy kiedy najmniej tego się spodziewamy. Jeśli wierzymy i bardzo chcemy możliwe jest wszystko.
Teraz każdego dnia wstaje z uśmiechem na ustach mimo, że kiedy ja idę otwierać garaż słońce dopiero się budzi. Po chwili witają mnie uśpione koale, machające ogonami na dzień dobry dingo, głodne kangury i oczywiście mój drugi ukochany mężczyzna – którego z radością Wam przedstawiam – BumbleBee, przepiękny, uroczy i jedyny w swoim rodzaju złoty opos.
Naprawdę warto walczyć o marzenia !