wtorek, 10 lipca 2007

Jaskiniowcy z głową w chmurach

W sobotę zaraz po basenie i tuż przed tenisem wybraliśmy się do city na rowerkach. I jakie było nasze zdziwienie kiedy w przeciągu godziny zobaczyliśmy jakieś 10 par nowożeńców, wyrastających niemal na każdym rogu – no tak przecież to magiczna data trzech siódemek ma moc przyciągania. Nam wydało się to trochę smutne, że ludzie decydują się na ślub tylko dla daty, nie wiem czy to dobrze wróży tym małżeństwom. Tu ślub to jeszcze większa komercja niż w Polsce, wszystko według określonego szablonu, 2 lub najlepiej 3 identycznie ubrane druhny, podobnie drużbowie, identyczne garnitury, jeśli samochód to najlepiej limuzyna, ślub nie musi odbywać się w „murach” kościoła czy urzędu, tu można wziąć ślub pod palmą czy na plaży. Jednak to co nam się wydało strasznie smutne to fakt, że tu wesela wyglądają zupełnie inaczej, inność polega na fakcie, iż tu nie ma wesel w „polskim” stylu, z tańcami do białego rana. Tu jest coś w rodzaju obiadu, nikt nie tańczy , a goście rozchodzą się do domów po jakiś 2-3 godzinach. Zdecydowanie wolimy Polski zwyczaj:) Choć ślub na plaży marzy się chyba niejednej przyszłej pannie młodej....




Na niedziele przewidziany był spacer po kolejnym lesie deszczowym, tym razem miał to być spacer w koronach drzew, brzmiało kusząco...Jakie było nasze zdziwienie, kiedy po dotarciu na miejsce naszego spaceru, mieszczące się w samym sercu Lemington National Park w malutkim miasteczku O’Reilly, zastaliśmy cały parking pełen samochodów, a na szlaku korek ustawiony z niecierpliwych turystów wszelkich narodowości. Sam Tree Top Walk czyli spacer w wierzchołkach drzew, też troszkę nas rozczarował, trasa zajmowała jakieś 10 minut, przyjemnie było poruszać się po rozbujanych mostach, chyba najciekawszy był widok z drzewa, na które można się było wspiąć po niesamowicie wysokiej drabinie, tam przez chwile można się poczuć jak jeden z ptaków lub jeden z całego wielkiego stada oposów zamieszkujących to drzewo i uaktywniających się nocami :)








Tymczasem zamiast oposów na drzewie, spotkaliśmy cale stado prześlicznych kolorowych papug, które z przyjemnością korzystały z uprzejmych turystów którzy przygotowali dla nich jedzono. Kolory tutejszych papug chyba nigdy nie przestanie mnie zachwycać.







































W malutkim O’Reilly znalazł się nawet malutki uroczy kościółek.Jeszcze tylko szybki lunch w O’Reilly, szybki bo zimno przejmujące i wijącą się wokół góry drogą w kierunku winiarni.

































Winiarni na tyłach, której w potoku mieliśmy spotkać , przy odrobinie szczęścia, żyjące na wolności dziobaki. Winiarnia była, strumyk jak najbardziej, jednak dziobaki chyba miały przerwę bo nie dało ich się nigdzie wypatrzyć. Jakby w ramach zadośćuczynienia znalazły sie kolejne papugi, tym razem szaro-różowe.





















Po zwiedzeniu komercyjnej części parku Lemington przyszedł czas na spacer szlakiem jaskiń.I już na początku szlaku niespodzianka, pierwszy nasz koala na wolności. Nie mam zupełnie pojęcia co on tam robił, na zupełnie wyjedzonym drzewie, wyglądał jak by go kumple zostawili po imprezie a on biedny nie wie co właściwie zaszło.. rozkoszny, jak wszystkie spotkane koale!

















Jaskinie również były, trochę inne niż się spodziewaliśmy, bardzie otwarte ale robiące wrażenie. Jaskinie, w których spokojnie mogłaby zamieszkać niejedna Aborygeńska rodzinka.



















Tutejszy las był bardzo podobny do ostatniego, obfitujący w cała masę zakręconych drzew, zwisających w przedziwny sposób gałęzi, z niektórych nawet udało się zrobić huśtawkę :)Po zejściu ze szlaku naszym oczom ukazał się śliczny malutki hotelik z pięknym miejscem widokowym, ostatnie zdjęcia przy zachodzącym słońcu i 2 km krętą drogą o zmierzchu w poszukiwaniu autka:)

2 komentarze:

Kasia pisze...

z tymi druhnami to moze wedle zasady lepiej miec kilka niz jedną kulawą:)
no a u Was turystyka na całego, fajne jest to że ciągle i podejrzewam że jeszcze długo będziecie mieli sporo miejsc do zobaczenia.
Takie wspinaczki przypominają naszą jedyną jak do tej pory wspólną wyprawe w góry i w jaskinie, pamiętacie?? :)
ach no cóż... bardzo tu Was brak...

Moniś pisze...

Pewnie, że pamiętamy to właśnie nas natchneło. Tu myslimy o zakupie profesjonalnych butów wspinaczkowcyh i wybranie sie od czasu do czasu na ścianke -zobazymy co z tego wyjdzie.
Miejsc do zobaczenia jest tu całe mnóstwo, wiec co tydzien losujemy karteczke z napisem " wybrzeże" czy " wnętrze lądu" :) wiec jak przyjedziesz napewno bedzie zobaczenia
pozdrawiamy gorąco