wtorek, 15 stycznia 2013

Hurra jedziemy na camping !

   Jako zapaleni poszukiwacze przygód pierwszy wyjaz w Nowym Roku zaplanowaliśmy dość aktywnie.
Postanowiliśmy całą rodzina wybrać się na druga co do wielkosci na świecie piaszczystą wyspę.
North Stradbroke Island, bo on niej mowa,  przez tubylcow zwana Straddie odwiedziliśmy juz raz w przeszłosci (tu mozecie poczytać co tam wtedy robilismy ), wtedy była to tylko jednodniowa wycieczka, a na pokładzie wylacznie osoby powyzej lat 18tu. Tym razem miało być dłużej, liczniej i odrobinę bardziej spartańsko.
   W pewno listopadowe popoludnie doszlismy do wniosku że od ostatnich wakacji mineło juz straasznniieee duzo czasu wiec czas sie gdzies ruszyc, a najlepszym ku temu okresem bedzie okres swiateczno - noworoczny. Z kalendarzem w ręku udalo nam sie ostatecznie ustatlic date wyajzdu na pierwszy tydzien stycznia, co by tradycyjnie swieta spedzic w domu zajadajac polskie smakołyki. Samokolyki pewnie nawet dalo by sie spakowac, ale gory prezetow "od Mikołaja" dla Ali nie udaloby sie juz wepchnac do auta.

   Nasi znajomi jak tylko usylszeli ze my na camping, to oni tez. I tym sposobem zrobilo sie na pięcioro. Im wiecej tym weselej !
   Czas mijał, Nowy Rok przywiatał nas spektakularnymi fajwerkami, a zaraz po nim przyszedl czas na pakowanie naszego autka. Dla tych ktorzy naszego bloga sliedzili przed przerwa musze teraz wtracic, ze tym razem na camping wybralismy sie czyms odorbine wiekszym niz nasza malutka toytoa, nasz nowy nabytek to Suzuki Grad Vitara, wiec teraz mozemy dołaczyc atrakcje zwiazane z jezdzeniem terenowym.
  Samochod niby wiekszy by sie wydawalo, ale i nas w sumie o 1 sztuke wiecej, ale ilosci rzeczy, pudel, toreb, sprzetow i tym podobych wzrosl zupelnie nie proporcjonalnie ! Ja dzielnie pakowalam, przekladalalm i upychalam kolejen rzeczy w kolejne pudla i torby a Lukas tylko biegal i upychal je w aucie. Po ktoryms kolejnym  kursie wrocil i oswiadczyl ze "basta, nic wiecej juz sie nie zmiesci, chyba ze ja bede na dachu jechala !". Po tak wygloszonej tezie - nie usmiechalo mi sie na dachu przez cale miasto pruc- dopchenalam jeszcze 2, czy 3 torby :) i wyruszylismy.
   Na wyspe mozna dostac sie na kilka spsoobow. Można własnym jachtem, łodka czy chocby kajakiem, mozna wpław , mozna tez promem. Promy zabieraja zarowno samochody jak i "luznych" ludzi :) wiec na jeden z takich promow mielsimy sie stawiec o poarnku 2 stycznia. Od ostatniego razu prom zdrozal odrobinke tereaz to 140 AUD w dwie strony, co tez zawazylo na wydluzeniu naszego pobutu nna wyspie.
 


Zapakowani po zeby dotralismy na miejsce. Wsiadanie i wysiadanie z samochodu nie  bylo łatwe i wiazało sie z nie lada akrobacyjami z mojej strony, musialam mianowicie, poniesc pudlo zabawek zalegajace mi na kolanach, wyplatac sie z calej masy ladowarek telefonowo -GPSowych, nastepnie wyrwac stope uwieziona pod torba z Lukasowymi ubraniami, potem bylo juz z gorki, wystrczylo tylko z doskoku, polobrotem wyrwac sie z siedzenia i modlic sie zeby te wszsytkie rzeczy lawinowo nie zaczely wysypywac sie z samochodu :) W zwaiazku z powyzszym jak tylko na promie pozowlono nam wyjsc z auta, ja chetnie z tej mozliwosci skorzystalam a za mna cala moja rodzina, widac im tez brak tlenu troszke doskwierał.
  Po około 40 minutach bylismy na wsypie. Wpakowallismy sie podnownie do naszego Suzuki i w droge, teraz juz bylo z gorki bo za chwile miesliemy pozbyc sie calego tego majdanu.

  Capmingowanie okazalo sie nasza rodzinna cecha, bo nawet nasz maly czlowiek odnajduje sie na łonie natury doskonale i zupelnie bez problemow spi w namiocie, je cokolwiek sie poda, czasem nawet odoribine z piaskiem, plywa w oceanie i chetnie oddaje sie wielogodzinnym zabawom w przesypywanie, przelewenie itp. Jak juz udało nam sie rozpakowac caly dobytek samochodwu, rozstawic namioty, poustawiac krzesełka, stoliki, grille i tym podobne, w koncu przyszedl czas na zasluzony posilek i odpoczynek. Zdaje sie ze wszsytko smakuje lepiej kiedy siedzi sie na materaialowych krzesłach a ja podane na plastikowych talerzach, jedzonko z grilla. Oh przyroda !

  Wpałaszowalismy obiadek az nam sie uszy trzesly i udalismy sie na spacer na plaze. Wstyd bylo nie pojsc , skoro plaza od namiotu, piechota, to jakies 3.5 minuty :) Cudny piasek, cudna woda, zyc nie umierac !


Zmeczylismy w ten sposob dziecko do cna, wiec spokojnie moglismy udac sie spowrotem do naszego obozowisko coby owo dziecie nakarmi, umyc i polozyc spac, i oddac sie spokojnie wieczorym pogadauchom i popijaniu winka z plastkowych kubeczkow. Plan byl doskonaly. Zwawm krokiem udalismy sie na nasz powrotny spacer. Kiedy to troche z nienacka nasza droga przecial, widac z pospiechu sie nie rozejrzal, wielki jaszczur ! Jaszczur zwany Lace Monitor, mial plus minus 1.20m dlugosci i zupenie niespiesznie postanowil sprawdzic czy nasi campinowi sasiedzi przypadkiem nie zostawili czegos do spałaszowania. Wiesc niesie, że owe Monitory nauczyly sie juz nawet przegryzac metalowe puszki i w ten sposob dozywiac sie tunczykiem i innymi smakołykami ktryjacymi sie w metalu - szczwane bestie.
Ta bestia okazała sie zupelnie nie zaintersowana nami, w przeciwienstwie do tej ktora spotkalismy w przeszlosci  innej okolicy - wiecej o tym tutaj. Jaszczur oddalil sie dosc szybko i tyle go widzieli. Ale nas to male spotkanie nauczylo chowac wszstko do plasitkowych pudel i wynosisc smieci 15 razy na dzien ! oj w domu by sie czasem taki waran przydal ;)
Po spotkaniu z waranem reszta planu na wieczor przebiegala bez przeszkod, dziecko padło w minute, zostawiajac rodzicom caly wieczor na relaks i pogadauchy.



1 komentarz:

Aimeko pisze...

Czekam na następny wpis.