W ostatni weekend wybraliśmy się na obchody święta piwa w Brisbane. Nie szczególnie zdziwił nas fakt, że Oktoberfest jest organizowany w Australii, wystarczy rozejrzeć się po okolicy a szybko okaże się, że Niemcy są jedną z bardziej licznych grup narodowościowych.
Dla nas to Oktoberfest miało podwójne dno. Poza faktem, że pojawią się europejskie kiełbaski , golonki i piwko, chcieliśmy dokonać pewnego porównania. Rok temu mieliśmy okazje pić piwo i jeść precla w Monachium, kiedy to jeszcze nawet w naszych głowach nie rodziła się myśl o Australii. Teraz po roku jesteśmy mieszkańcami drugiej strony globu a mimo to ponownie pijemy piwko na Oktoberfest:) Kto by pomyślał…
Idąc na tegoroczne obchody zdawaliśmy sobie doskonale sprawę że Brisbane to nie Monachium, Queensland to nie Bawaria, a Australia to nie Niemcy, jednak liczyliśmy na chociaż namiastkę klimatu sprzed roku.
Przy bramce biletowe – pierwsza różnica, w Monachium nikt biletów nie sprzedawał – zjawiliśmy się w okolicach 17, co wydało nam się znakomitą porą na rozpoczęcie świętowania. Jednak „panienka z okienka” znaczy bileterka poinformowała nas że szybciutko szybciutko bo piwko sprzedajemy tylko do 18 ! W te pędy ruszyliśmy w kierunku pierwszej napotkanej „budki” z piwem, a tam kolejna niespodzianka. Chcesz piwko idź kup bilecik-karnecik. My tym samym krok w bok po bilecik – coś czego nie jesteśmy wstanie sobie wyobrazić w Monachium! Już z bilecikiem z powrotem do „budki” z piwem. Kolejna różnica, jeśli chcesz piwko w kufelku zapłać kaucyjkę za kufelek inaczej plastik, w Bawarii mimo szalonych tłumów piwo każdy dostawał w wielkim litrowym kuflu ! My jednak stęskniliśmy się już trochę za piwkiem z plastikowego kubeczka, więc zupełnie nie przeszkadzała nam ta forma. Jeśli chodzi o tę część Oktoberfest podobieństwem wykazała się cena napoju, w Monachium litr piwa rok 2006 – 7,35 Euro, Brisbane 0,5 l rok 2007 8 AUD.
Z piwkiem w garści otarliśmy pot z czoła po uprzednio dokonanej gonitwie w celu jego nabycia, udaliśmy się na przyjrzenie się z bliska okolicznym atrakcjom. Okazało się, że atrakcji nie ma zbyt wielu, można zjeść bawarską golonkę, albo Leberkaese’la, co też po krótkim namyśle postanowiliśmy uczynić. Obudziła się w nas jednocześnie tęsknota za kiełbaską z grilla, taką zwykła europejską kiełbaską – hmm, wiedzeni zapachem prawie jak postacie na kreskówkach po chwili siedzieliśmy już (!- o tym za chwile) i spożywaliśmy ten boski posiłek. No właśnie siedzieliśmy wieczorem w niedziele na Oktoberfest ! nie do pomyślenia w Monachium gdzie palca nie dało się wetknąć przez cały czas trwania Oktoberfest. Nasyceni rozpoczęliśmy poszukiwania bawarskich precli – niestety nieudane- chyba się skończyły :(
Ale , ale nasz słuch się nie może mylić to prawdziwa bawarska kapela przygrywa pod namiotem (tu jedynym, ale rozumiemy że to w końcu symboliczne święto). Kilka kroków dalej na scenie w namiocie rzeczywiście przygrywała prawdziwa kapela, przygrywali że ho ho, tylko czemu po jakiś 5 kawałkach rodem z Bawarii usłyszeliśmy przeboje radia 97,3 Brisbane , nie wiem?! Ale kapela wyglądała zupełnie jak w Monachium, prawdziwe stroje i zdaje się prawdziwi Niemcy, bo angielski szedł im raczej opornie.
Jednym słowem, było przyjemnie, było piwko i muzyczka, tłumów nie było to nawet przysiąść było gdzie. Było prawie jak w Monachium, a prawie jak wiemy robi zasadniczą różnicę….
Zamieszczone zdjęcia są oczywiście z 2 imprez, uważne oko obserwatora wychwyci subtelną różnicę.