czwartek, 6 marca 2008

10 w skali Beaufort'a !

Zgodnie z tym co Kasia raczyła już Wam zdradzić moi drodzy, nasz wyjazd do Bundaberg miał swój cel główny, a celem była oczywiście Wielka Rafa Koralowa. Kasia jeszcze w Brisbane zapisała się na rejs i wszystko zapowiadało się świetnie. ale oczywiście do czasu…

W sobotę o poranku , a tak naprawdę to jeszcze w nocy, Kasia zerwała się na równe nogi i wraz z poranną bryzą i budzącymi się do życia ptakami rozpoczęła warowanie pod główną bramą wjazdową naszego pola campingowego. Ja zupełnie tego nie świadoma śniłam sobie w najlepsze. Aż tu nagle obudziła mnie zupełnie naturalna potrzeba , przetarłam więc oczy i udałam się wciąż lunatykując do campingowej łazienki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w drodze powrotnej do wciąż wygrzanego śpiworka, zobaczyłam Kasie. Przetarłam oczy raz jeszcze, co by upewnić się że dobrze widzę, ale wszystko wskazywało na to że Kasia utknęła pod bramą.

Krotka wymiana zdań, i już byłam w drodze powrotnej do namiociku, ale nie żeby tam spać a tylko po to by wydobyć telefon i wrócić do Kasi pod bramę. Kilkakrotne próby połączenie się z kimkolwiek z organizatorów wycieczki niestety nie przyniosły żadnych rezultatów. Niewiele myśląc, zapytałam „może chcesz żeby Cię tam zawieźć?” , Kasia chciała więc udałam się po autko. W końcu jak przystało na kierowcę z prawdziwego zdarzenia 350 km o 6 rano to , właśnie to do po co dano mi prawo jazdy ! wciąż w piżamie, założyłam tylko w biegu buty i chwyciłam red bulka na drogę. Niewiele potem mknęłyśmy już na miejsce Kasinej zbiórki. Drogi były po pierwsze w miarę puste, po drugie dość kręte, po trzecie naćkane ograniczeniami prędkości, a po czwarte – przepiękne! Roztaczały się przed nami niemalże nowozelandzkie łąki, na malowniczych pagórkach z rozsianymi tu i ówdzie rudymi krówkami. Jechałyśmy tak i jechałyśmy aż dotarłyśmy do miejsca gdzie mieścić się powinno biuro organizatora rejsu, a tam … nikogo ! Nie była to najlepsza wiadomość dla nas, pozostało nam pojechać na przystań, tam udało nam się ustalić kilka faktów. Po pierwsze rejs został odwołany, po drugie ktoś podobno się nam nagrał na skrzynkę głosową, ale jak się w późniejszym dochodzeniu okazało nie naszego telefonu, bo przestawione zostały 2 numerki w moim numerze telefonu – stąd też brak wiadomości. Nie były to dobre wiadomości. Pani, która je przekazywała też nie należała do najsympatyczniejszych, Kasi pozostało zmienić rezerwacje na dzień następny. Tak też zrobiła i udałyśmy się w drogę powrotną na nasz camping.

Po raz pierwszy udało mi się zrobić tyle km przed 9 rano, nawet nie myjąc zębów!

Przyznam , że nie byłam najsympatyczniejszym kierowcą świata tego poranka, złość wyłaziła mi przez skórę i chyba dałam się Kasi nieźle we znaki, ale na swoja obronę mogę tylko dodać że chociaż dowiozłam ją i siebie w jednym kawałku.

Oczekując na wiadomość dotyczącą niedzielnego rejsu udałyśmy się na plaże.


Plaża tuż obok pola miała jak się okazało ukryte właściwości. Poznałyśmy je dość szybko. Rozłożyłyśmy kocyki, ręczniki, książeczki, nasmarowałyśmy się od stóp do głów kremami z filtrem +35 i tak przygotowane próbowałyśmy się dłuższą chwile ułożyć od zawietrznej… hmmm , okazało się że taka strona nie istnieje na tutejszej plaży. Co byśmy nie wymyśliły, za każdym razem i z każdej strony byłyśmy raczone naturalnym pilingiem, nawet wydma zaporowa zbudowana przez nas same nic nie dała. Pozostało tylko zbierać muszelki, spacerować i robić całą masę zdjęć. Po godzinie miałyśmy dość słonego oceanu, słonecznej plaży i ziarnistego pilingu.












Wsiadłyśmy w Rolkę i pojechałyśmy eksplorować okoliczne wybrzeże, które swoją drogą przyjemnie nas zaskoczyło, naturalnymi lagunami, kształtami muszelek (tak, tak Kasia też lubi je zbierać, a jeśli nie lubiła wcześniej to zdaje się że trochę ją zmusiłam do tego rodzaju aktywności , bo jak wiecie uwielbiam muszelki ,pisaseczek, plaże – ah!). Ale wszędzie jak okiem święgnąc wiało jak w Kieleckiem !































Dobrze , że przy wyjściu z plaży nikt nie każe płacić za zebrane muszelki bo straciłabym majątek w tej sposób :)






Niestety okazało się że to nasza ostatnia noc na campingu w Bargara, bo rejs na niedziele został również odwołalny z powodu szalejących nad oceanem wiatrów – no cóż z żywiołem nie podyskutujesz.

Tak upłynął nam w sumie cały dzień, na słodkim nic nie robieniu :)

Tego wieczora kuchnia serwowała przepyszną pizza bargara, która aż uginała się pod ciężarem tego co było na jej wierzchu, a było dosłownie wszystko !

Zostało nam cieszyć się ciepła pizza, zimnym piwkiem i obecnością ciekawskich oposów.

Brak komentarzy: