niedziela, 11 stycznia 2009

Tasmania ! Hobart i okolice.

W niedziele o poranku wylądowaliśmy w Hobart, cały terminal to tak naprawdę taki większy barak. Co nas odrobinę zdziwiło przy drzwiach wejściowych do terminalu stał policjant z psem, okazuje się bowiem, że obowiązuję tu dodatkowe przepisy mówiące o zakazie wwozu pewnych produktów na teren Tasmanii. Dosłownie 2 kroki za terminalem rozpościerało się pole z przecinającą je autostradą. Zaraz po odebraniu naszego bagażu udaliśmy się odbierać nasze Ferrari , które wypożyczyliśmy na czas pobytu tutaj. Ferrari oczywiście tylko z uwagi na czerwony kolor:) nasz maleńki samochodzik miał stać się naszym środkiem transportu, a jak się potem okazało również powodem pewnych zmartwień, ale o tym potem.








Po chwili już mknęliśmy autostradą do centrum Hobart gdzie na jednej z głównych ulic znajdował się nasz hotelik. Tam po szybkim śniadanku udaliśmy się na zwiedzanie okolic stolicy stanu. Plan zwiedzania na dziś został już w Brisbane starannie rozpisany i przygotowany.







Pierwsze nasze kroki skierowaliśmy w stronę najstarszego w Australii mostu przecinającego niewielką rzekę Coal. Most został zbudowany w 1823 roku przez więźniów dziś stanowi jedną z większych atrakcji w okolicy. Zaraz obok tego najstarszego mostu znajduje się kościół pod wezwaniem świętego Łukasza, który jest najstarszym kościółkiem w Australii. Wspięliśmy się na wzgórze, na którym jest położony, żeby zobaczyć niesamowite wnętrze uroczego maleńkiego kościółka.








Po zrobieniu niesamowitej ilości zdjęć ruszyliśmy dalej w drogę, kolejnym przystankiem naszej wycieczki miał się stać Port Artur.






Port Artur słynie z niechlubnej historii, było to jedno z więzień Australii założone w 1830 roku zasłynęło swoim nadzwyczajnym okrucieństwem wobec skazanych, wśród nich dużą grupę stanowili również mali chłopcy, z których najmłodszy miał lat 8, a na pobyt w tym więzieniu skazano go bodajże za kradzież gęsi. Krwawa historia tego miejsca nie kończy jest jednak w dawnych czasach, w 1996 miała tu miejsce kolejna tragedia, kiedy to kolejny były skazany zabił w tym miejscu 35 osób raniąc drugie tyle.

Dziś jest to jeden z największych tego rodzaju obiektów przeznaczonych do zwiedzania. Poza zwiedzaniem budynków można się również udać na rejs statkiem do wyspy-cmentarza. My, mimo iż poruszeni historią tego miejsca ciągle nie mogliśmy się wybyć porównań do naszych rodzimych miejsc pamięci. Poniżej mała wycieczka po Port Artur.


























































































Unzaliśmy że czas na zmianę klimatu, i odwiedzenie miejsca, w którym spotkaliśmy kwintesencję Tasmanii – a mianowicie, diabły tasmańskie! A że przyszło nam trafić na porę karmienia, do dziś mamy ciarki na plecach na samo wspomnienie dźwięku gruchotanych kości. Bo diabły, mimo iż niewielki mają potężny uścisk szczęki. Po spotkaniu tych przemiłych torbaczy jeszcze bardziej mamy nadzieję, że wkrótce uda się znaleźć przyczynę i antidotum na raka, których teraz dziesiątkuje pogłowie tych słodkich zwierząt na wolności.







































Jak zawsze kiedy dużo sie dzieje , czas ucieka bardzo szybko, nie zdążyliśmy sie dobrze zoreintowac a być już czas na powrót do Hobart. Popołudniowy spacer po mieście i kolacje. Miasteczko jest oczywiście jak cała Tasmania malutkie i bardzo urocze, pełne ceglanych starych budynków, z uroczym portem, takie trochę bajkowe nawet.

W Tasmanii przyszło nam cieszyć się jeszcze jedną rzeczą. W związku z położeniem i faktem, że tasmańczycy postanowili podobnie jak np. Polacy zmieniać czas z zimowego na letni, noc zapadała dopiero dobrze po 21. Miło było znowu cieszyć się powoli zapadającym zmierzchem. To plus pogoda, która okazała się być znakomita, jeszcze bardziej rozbudzało nasz zachwyt tym miejscem.

Tymczasem pora spać - jutro rano, bowiem wyruszamy na wyspę.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Cudowne zdjęcia!! już nie mogę się doczekać mojego wyjazdu na tę cudowną wyspę. Powodzenia w dalszych podróżach!

Pozdrowienia z Torunia