piątek, 20 kwietnia 2007

North Stradbroke Island


6:40 niedzielny poranek – pobudka. Powodu – bardzo prosty – jedziemy na wsypę.

Dzień wcześniej na drodze negocjacji ustaliliśmy że prom o 9:00 będzie najlepszym rozwiązaniem ( był też taki o 7:00 a.m., ale na tego nikt jakoś nie głosował :)).

Oczy prawie nam się zamykają kiedy mniemy przez miasto. Dotarliśmy. Czekamy na nasz prom, a razem z nami coraz większa grupa samochodów, niektóre wyglądają jakby ich właściciele przeprowadzali się na zawsze na tę wyspę. Przejazd promem, a w sumie przepływ - to niestety nie zbyt tani sposób transportu, bo niecałe 40 minut kosztuje 120 AUD !!!







Na promie oczywiście można się posilić, napić i poobserwować ocean za oknem.







Zgodnie z wielokrotnie przytaczaną już tradycją, na wyspą chmury, kiedy wyszliśmy na górny pokład robić zdjęcia zaczęło kropić.








Nie robiąc nic sobie z deszczu, ruszyliśmy na podój wyspy. Na początek Amity Point, niestety nie trafiamy chyba w najlepszym momencie bo nic się tu nie dzieje, zrobiliśmy oczywiście parę zdjęć kutrom zakotwiczonym dookoła, w śród spokojnych wód zatoki Moreton Bay.



















Szybka zmiana kierowcy (kobieta za kierownicą !!:)) i mkniemy dalej. Tym razem docieramy na Point Lookout. Tak naprawdę to chyba zupełnie przypadkiem przechadzamy się szlakiem gdzie ocean spotyka się ze skalistym wybrzeżem. Przypadkiem, bo zatrzymujemy się tu na chwile, po czym napotkana osoba, zachęca żebyśmy poszli kawałek dalej bo tuż za zakrętem można zobaczyć rekiny. I tak poszliśmy za zakręt , potem następny, następny aż obeszliśmy całą trasę. Po drodze udało nam się obejrzeć skaczące stadka delfinów, rekiny, płaszczki – a to wszystko zatopione w cudownie szafirowej wodzie. Czy było warto zobaczcie sami...

















































Po cudownym spacerze - i wypstrykanych setkach fotek – czas na szybki obiadek i dalej w drogę .

Tym razem trochę bardziej w głąb wyspy, chcemy zobaczyć 2 słodkowodne jeziora. Pierwsze „Brown Lake” zaskakuje nas bialutkim piaskiem, przejrzystą wodą ( rzeczywiście z takim brązowawym odcieniem) i zupełnym brakiem ludzi. Nie możemy się nie skusić na małe lenistwo, my z Lukasem leżymy na piasku i zupełnie nie chce nam się stad ruszać. Ale góre nad naszym lenistwem bierze chęć zobaczenia drugiego jeziora „Blue Lake” co daje szanse przypuszczać że woda będzie szafirowa – kusi kąpielą. Znowu do auta i na poszukiwania. Kiedy już docieramy na parking z którego można wyruszyć w stronę jeziora pieszo lub trasa dla samochodów z napędem na 4 koła. My napęd mamy na 2 nogi więc szykuje się piesza wycieczka długości 5 km ( w dwie strony). Zabieramy cały nasz ekwipunek do kąpieli i w drogę. Las którym idziemy jest kolejna już 3 odmianą australijskiego lasu, ten dla odmiany wyglądał trochę jak polski las latem, jest jasno zielony, dużo w nim światła, różnice oczywiście są – dziwnie gadające ptaki i Green Boy’e :) teraz przyszedł czas na krótką historie o Green Boy’ach. Są to roślinki, które rosną w skupiskach i są przez nas często spotykane. Anetta zapamiętała część nazwy, że są to coś tam Boy’e, wspólnie wymyśliłyśmy początek i mamy naszą pierwszą roślinkę w Australii :) Green Boy’e w załączeniu.









W końcu udało nam się dostrzec jezioro, jeszcze w oddali ale już kusi błękitną wodą. Idziemy, idziemy, niesiemy cały ten ekwipunek kąpielowy, a jezioro się na nas wypina i .... nie udostępnia swoich wód do kąpieli. Z nosami na kwintę wracamy do auta. Kolejny punkt ocean- już wszystkim chce się kąpieli.

Wracamy wiec na Point Lookout, na plaże. Co może zaskoczyć na plaży – to, że nikt się nie kąpie w oceanie. Powód bardzo prosty i dla uważnych czytelników oczywisty – rekiny. W tym miejscu nie ma siatek na rekiny, wiec pływają tu zupełnie swobodnie. Na plaży która wybraliśmy na odpoczynek utworzyło się cos w rodzaju jeziorka z wód oceanu, kiedy to kilka większych fal przelewa się przez plaże i zostaje tworząc cieplutkie bajorko słonej wody. Korzystając z chwil lenistwa poszliśmy z Lukasem na spacer do końca naszej plaży, - koniec rozumiem jako skały które wyrastają w pewnym miejscu i blokują swobodny dostęp do dalszej części piasku - na końcu plaży było rozstawione stanowisko ratowników i wyznaczone miejsce do kąpieli , było to jakieś max 10 metrów, wiec my szybko nura do oceanu. Niewiarygodne jest to jak ciepły jest ocean. Po pół godzinie skakania po falach wróciliśmy oglądać zachód słońca.

Jeszcze tylko godzinka i promem na ląd i do domu.

Cudowna niedziela, mam wrażenie, że nie udało nam się zobaczyć wszystkiego bo zwiedziliśmy głównie północną część wsypy, a jeszcze 37 km plaży gdzie można obserwować wieloryby, no i cała południowa część wyspy, jeszcze możliwość przejechania się po plaży terenowym samochodem – jeszcze tyle zostało na później...

3 komentarze:

Unknown pisze...

Jak zwykle obrzydliwie pięknie aż odechciało mi się pracować.
Czyżby udało mi się zrobić wpis jako pierwsza hihi - chociaż raz.
Całuski duże od Tusi :)

Unknown pisze...

Ja ci dam!! Meza wyprzedzac?? jak tak mozna ... !!
a poza tym slow mi brak .... musze zgodzic sie z przedmowczynia ... OBRZYDLIWIE PIEKNIE ... kilka fotek juz mam na dysku ... zaraz beda na tapecie ...
Mam wrazenie ze zaraz rzuce wszystko i postawie na jedna karte ... JEDZIEMY !!

Kasia pisze...

a ja taka przewiana dziś z drodze do pracy tylko sobie westchnę "ach" i się trochę rozmarzę ....