środa, 11 kwietnia 2007

Springbrook National Park

Po pierwszej nocy w naszym nowym lokum wstaliśmy jak nowo narodzeni. I korzystając z okazji postanowiliśmy aktywnie spędzić niedziele tym razem nie na zakupach. Nasi wspaniali sąsiedzi zabrali nas na wycieczkę do Springbrook National Park. Droga do naszego parku wiodła przez cudowne, niekończące się serpentynowe drogi, widoki zapierały dech w piersiach, jednak im wyżej tym.... pogoda coraz bardziej się psuła. Tak, że po dotarciu na miejsce lało na całego. Postanowiliśmy nie dać się pogodzie ( siarczysty deszcz i temperatura znacznie poniżej oczekiwań) i wybraliśmy się na początek na krótki spacer. Na którym to spacerze zmokliśmy i zmarzliśmy jeszcze bardziej. Przeprowadziliśmy naradę, i jakoś tak od słowa do słowa szliśmy już 4 km trasą, wiodącą nas przez typowy Rainforest czyt. Las deszczowy – pełen zarówno deszczu jak i lasu. Nasza trasa widokowa miała w planach wiele atrakcji - nie wszystkie niestety udało nam się przewidzieć i przygotować się na nie. Sam las – cudo, mnóstwo drzew, bardzo gęsto rosnących co dawało nam schronienie przed deszczem, dziesiątki odmian różnych drzew, krzewów, paproci – cudownie zielono, plus wspaniały zapach. Z pewnością warto było wybrać się na tą wycieczkę. W połowie naszej wycieczki ukazał nam się wodospad. Widoki jakie roztaczały się w jego pobliżu oscylowały wręcz na granicy kiczu, tak tu było pięknie jak z obrazka. Potoczek, wodospad, dookoła majestatyczne drzewa. Po drobieniu jakiegoś tysiąca zdjęć ruszyliśmy dalej. I tu właśnie miały nas spotkać kolejne niespodzianki. Anetta idąc za mną mówi tak zupełnie spokojnie „masz coś na skarpetce” myśląc chyba, że to grudka ziemi czy coś podobnego nie przypuszczając, że to coś to ŻYWE STWORZENIE. Ja wiem wiem, że niby lecznicze i pożyteczne, ale czemu ta wredna pijawka musiała wybrać sobie mnie jako żywiciela !!! skubana przyssała się przez skarpetę i sobie w najlepsze imprezę urządziła, bo zaprosiła już nawet koleżankę – która jeszcze nie zdołała skorzystać z darmowego baru w postaci mojej osoby. Lukas jak przystało na walecznego męża wziął sprawy w swoje ręce i postanowił gada ( no wiem, że nie gada jeśli chodzi o systematykę) usunąć. Ciągnął, ciągnął aż wyrwał. Po pijawce został wielki ślad krwi, mniej więcej taki jakby krokodyl odgryzł mi pół pięty.

Od tego się zaczęło, po chwili okazało się że wampirza impreza ma większy zasięg, Anetta też została okrzyknięta przez te wijące stworzenia swoim barem. Kolejna akcja , kolejna pijawka. Przyznam że już do końca naszej wyprawy po lasach deszczowych bardziej oglądałam swoje kończyny niż widoki dookoła.

Kolejnym punktem programu na dziś były święcące robaki. Robaki mają zwyczaj świecić tylko wieczorową porą, tak też udaliśmy się je oglądać po zmroku. Rzeczywiście świeciły, niestety nie bardzo chciały pozować do naszych zdjęć, wiec ich widok pozostanie tylko w naszych głowach, dla chętnych polecam wyprawę do świecących robaków, może uda wam się odkryć tajemnicę ich świecenia.

1 komentarz:

Unknown pisze...

ale zajebiscie!! nawet te pijawki bym poodgryzal!! wow wow wow