Po sprawdzeniu sposobu dojazdu, okazało się że kolejka dojeżdża do stacji, nieopodal której znajduje się zoo. "Nieopodal" to dobre słowo kiedy patrzy się na mapę...rzeczywistość okazała się trochę inna. W pociągu spędziliśmy około godzinki i trafiliśmy aż do 6 strefy czyli na dalekie obrzeża Brisbane, gdzie krajobraz wyglądał bardziej jak na wsi niż na obrzeżach miasta. Pasły się krówki, takie trochę inne niż polskie, bo bardziej rude i chyba skrzyżowane z wielbłądem :) – patrz garb. Dokoła wyłaniały się pola uprawne, a na niektórych z nich kolejne budowle, na szczycie których stały ogromne pojemniki na wodę. W tych pięknych okolicznościach przyrody spacerek do zoo upływał nam bardzo przyjemnie. Nagle, zupełnie niespodziewanie naszym oczom ukazały się zabudowania, 2 ronda, ulice, płot. Nie przesadzę zupełnie jeśli powiem wam, że wyglądało to jak w miasteczku Seahaven z Truman Show. Wszystko w idealnym porządku, ulice czyściutkie, nawet psy nie szczekały tylko brakowało tu ludzi, dziwne takie osiedle.....
W końcu naszym oczom ukazała się brama zoo. A za nią miły Pan strażnik przecierający oczy ze zdziwienia, że dotarliśmy tu na piechotę :)
Dalej tylko zwiedzać. Całe zoo jest tu terenem parkowym, gdzie są wyznaczone miejsca na pikniki, ławeczki, żeby sobie odpocząć na łonie przyrody, mały barek i mnóstwo przeróżnych drzew dookoła – i gdzieś pomiędzy tym wszystkim są zagrody ze zwierzętami. Przez niektóre można przejść na własnych nogach, przy okazji dokarmiając mieszkającą tam zwierzynę. Zoo jest malutkie, ale bardzo przytulne. Nie ma tu tłumów ludzi, jest bardziej kameralnie, bardzo przyjemne miejsce do spędzenia popołudnia.
Udało nam się dokarmić: już bardzo najedzone kangury, wiecznie głodne kózki, i lubiące papierowe torebki z rąk Łukasza jelenie :) Mieliśmy okazje po raz pierwszy na żywo zobaczyć jednego z dwóch żyjących stekowców - kolczatkę. Byliśmy świadkami karmienia koali i udało nam się poobserwować malutkiego koale, który w popłochu biegał za swoja mamą. Były też jelenie, które poza upodobaniem do jedzenia torebek, równie bardzo lubią skakać przez ogrodzenia swoich zagródek. Leniwe wielbłądy. Śpiący przez pół dnia wombat. Przeżuwająca lamę. Olbrzymie strusie i znacznie mniejsze – choć chyba tego nie świadome – emu. Osiołki. Bawoły. I całe mnóstwo koali.
Szkoda tylko, że Alma Park Zoo nie jest odrobinkę bliżej bo z przyjemnością chodziłabym tam na spacery znacznie częściej.
2 komentarze:
NIe sadzilem ze takie "miasteczka" istnieja w realu ... chyba jeszcze malo wiem :)
Ciekaw jestem tylko jednego... skoro to jest na takim zadupiu to z czego sie utrzymuje ... w PL juz by dawno upadlo.
Szczerze? jestem pod wrazeniem wsi ... wlasnie tak ja sobie wyobrazalem. Bardzo faaaaaajnie:) no i foty tych nawalonych misiaczkow eheheeeee no i ten chyba wielblad na koniec eheheheee
zapraszamy do naszej zdjęciowej galerii tam znajdziecie wiecej zdjęć :)
Prześlij komentarz