My chcieliśmy Gold Coast poznać trochę po swojemu. Na początek wybraliśmy się do David Fleay Wildlife Park, czyli kolejnego już na australijskim lądzie parku z dzikimi zwierzętami. Najciekawsze jest to, że mimo iż parków widzieliśmy już kilka każdy jest inny ma swój niepowtarzalny klimat. Ten spodobał nam się bardzo. Nie było tłumów, mało tego mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tam tylko my i zwierzęta, w bardzo ciekawie zaaranżowanej przestrzeni. Nie zabrakło groźnych monitorów ( jaszczurka), niezwykle ruchliwych koali, nadrzewnych kangurów, olbrzymich krokodyli, znudzonych dingo - reagujących na gwizdanie, ani nawet dziobaka – którego po raz pierwszy w życiu oglądaliśmy na żywo - i tym samym oba żyjące współcześnie stekowce mamy zaliczone:).
Już przy wyjściu kolejna niespodzianka, ponieważ nie udało nam się zobaczyć wielu przewidzianych pokazów, miła Pani sprzedająca bilety dala nam darmowe wejściówki na następny raz:)
Wokół parku ciągną się podmokłe tereny, na których ułożone są kładki dające możliwość spaceru w przedziwnym otoczeniu – i tu jakie było moje zdziwienie gdy na trasie spacerowej co jakieś kilka metrów wbita była tabliczka przedstawiające runę – nie wiem co te runy tam robiły – ale dla mnie było to niesamowite !
Przyszedł czas na plaże. Słoneczko już powoli się zniżało a my jedliśmy lunchyk na jednej z piękniejszych plaż. Potem jeszcze spacer, brodząc stopami w zadziwiająco ciepłym oceanie, kilka zdjęć i postanowienie że musimy jeszcze odwiedzić to miejsce bo jeszcze tyle miejsc pozostało do zobaczenia.
1 komentarz:
naprawde juz mi sie nie chce zachwycac AU. Co wiecej, poprostu musze tam pojechac.
Jedyne czym sie podniecam na odleglosc to temperatura ... nareszczie u nas jest cieplej ... wiem wiem ... przez chwile. za miesiac znowu wszystko wroci do normy.
Prześlij komentarz