wtorek, 13 stycznia 2009

Okrężną drogą w góry.

Największą i najbardziej wyczekiwaną atrakcją tego wyjazdu, szczególnie dla Lukasa, miał być dzień spędzony w górach. Niesamowite Cradle Mountain zajmują znaczną część tej małej wyspy, a całe pasmo ma całe mnóstwo malowniczych szlaków. Zanim jednak dotarliśmy w góry postanowiliśmy, chociaż pobieżnie odwiedzić główne miasta na północy Tasmanii. Niestety, albo może stety nie należymy do wielkich fanów architektury i zdecydowanie wolimy przyrodę. Może, dlatego tez miasta niespecjalnie nas zachwycimy, większość z nich była dość mała a te leżące nad woda to miasta typowo portowe.

Nasz kolejny nocleg przypadł na maleńkie Burnie gdzie do późna w nocy obserwowaliśmy malutkie pingwiny wracające po całym dniu z morskich polowań aby nakarmić swoje młode. Pingwiny były absolutnie urocze, dorastające do jakiś 40 centymetrów wysokości doskonale dawały sobie radę wspinając się na wyższe o nich kilkukrotnie klify, zdjęć z tej nocnej wyprawy niestety nie mamy, bo jak się domyślacie nie chcieliśmy oślepiać tych uroczych ptaków fleszem z aparatu.

Kolejny poranek to już wyprawa w góry. Nie mieliśmy żadnego konkretnego pomysłu na szlak, wiec swoje pierwsze kroki postanowiliśmy skierować do znajdującego się w samym sercu Cradle Mountain punktu informacyjnego będącego jednocześnie punktem strażników parku narodowego. Bo zakupieniu niezbędnej mapy i zarejestrowaniu naszej wycieczki – to na wypadek gdybyśmy zaginęli w górach, udaliśmy się w trasę. Nasza wycieczka zaczynała się przy chyba najpopularniejszym jeziorze Dove, gdzie ścieżka wyglądała na iście parkową i nawet małe dzieci dałyby radę ją przejść, w połowie tego malowniczego szlaku odbiliśmy na kolejny, który był już zdecydowanie bardziej odważny i trudny, były strome ściany, łańcuchy , to plus przepiękna pogoda powodowało że nawet mi spodobały się te góry. Dookoła nas roztaczały się niesamowite krajobrazy, zmieniająca się roślinność, pourywane tu i ówdzie przepiękne górskie jeziora, cudowne widoki ze szczytów, nic tylko robić tysiące zdjęć ! Posługując się mapą postawiliśmy połączyć kilka szlaków w jeden , który miał mieć jakieś 7 km, niestety jak to przy takich łączeniach bywa, gdzieś przegapiliśmy jedno z zejść na dół , tym samym wydłużając naszą trasę do 10 km!





















































































































































































































Było absolutnie przepięknie, gdyby tylko ktoś wymyślił jakiś lepszy sposób na schodzenie z tych gór, nie wiem windy czy coś…;) droga w dół okazała się o wiele bardziej uciążliwa niż do góry, ale daliśmy oczywiście radę i późnym popołudniem dotarliśmy do naszego auta.



















Tego dnia nie musieliśmy podróżować daleko w poszukiwaniu noclegu, już wcześniej zarezerwowaliśmy sobie noc w niesamowitym miejscu położonym w środku parku narodowego, gdzie w drewnianych domkach, można się było poczuć jak w polskich górach niemalże. Jeszcze tylko wieczorne karmienie kangurów i można iść regenerować siły na kolejny, ostatni, już tasmański dzień.























2 komentarze:

Brodaty Bukol pisze...

jestem w ogromnej dupie! no poprostu zaaaaajebiscie!!

Unknown pisze...

kiedy wawa cała zasypana sniegiem, zimno i wszyscy dookoła pociagaja nosami az miło popatrzec na takie ciepłe widoczki:)