wtorek, 21 sierpnia 2007

Dzień 1, czyli różowe misie i tupot małych stópek...



Wstawania o świcie nigdy nie było naszą mocną stroną a co dopiero wstawanie w nocy...

Nasz budzik był łaskaw zadzwonić o 5 rano !!! , po otwarciu oczu okazało się, że noc na całego, ptaki jeszcze śpią, słonko też – to i my pozwoliliśmy sobie na krótką drzemkę :)

Tym samy poranne czynności wymagały od nas znacznie szybszych ruchów, kiedy już zdecydowaliśmy się wstać. O 6:00 ze spakowaną po brzegi Rolką, gotowi do drogi wyruszaliśmy z domu – nieźle się zaczyna skoro już pierwszego dnia mamy mała obsuwę – ale w końcu to wakacje !

Dość szybko przywitało nas słoneczko, był to pierwszy ale nie ostatni wschód słońca w czasie naszej podróży. Szybka przeprawa przez śpiące miasto i już jesteśmy na autostradzie. Mijane tablice wskazują że do Cairns zostało 1675 km. Pierwszym naszym przystankiem była oddalona o 233 km od miejsca zamieszkania zatoka Tin Can Bay, gdzie mieliśmy ochotę pokarmić delfiny. Niestety nasze poranne leniuchowanie dało o sobie znać, delfiny machnęły nam tylko ogonami z daleka, bo już najedzone odpłynęły w siną dal. Z pełnymi brzuszkami spały już nawet pelikany. Nie zrażając się pierwszą malutką porażką, udaliśmy się na nie planowany spacer na prześliczne plaże Rainbow Beach, gdzie piasek w niesamowitych kolorach przyjmuje równie niesamowite formy. Mało tego plaża o tak wczesnej godzinie była prawie pusta, prawie jak wiemy robi różnice – ludzi może nie było na kocykach, ale za to mknęli już swoimi 4x4 rumakami po cudownym piaseczku. Zafascynowani tym miejscem, spędziliśmy tak zupełnie nadplanową godzinę – później mieliśmy się przekonać, że zmiany trasy na zasadzie jak tu pięknie tez się tu zatrzymajmy, nie służą naszej podróży. I w ten właśnie sposób nasze opóźnienie zmieniało się z minuty na minutę. Miejscem docelowym na pierwszy dzień było miasto Bundaberg, znane na całym świecie z 2 rzeczy: rumu i żółwi. Żółwie były łaskawe już się rozmnożyć i odpłynąć w swoja stronę ( można je spotkać między listopadem a marcem), ale za to rum nas nie zawiódł. Ale po kolei.

Dzień był śliczny, słoneczko przygrzewało i grzechem było by nie zatrzymać się w ślicznej miejscowości Maryborough. Miasteczko to jako pierwsze na naszej trasie przywitało nas niesamowitą kolonialną zabudową, tak inną od naszego Brisbane. Przy punkcie informacyjnym spotkaliśmy wyjątkowo dopasowany od miasta rząd starych samochodów.Nie udało nam się tak wpatrzeć ani jednej osoby w naszym bądź zbliżonym wieku, więc my staliśmy się atrakcją dla mieszkających tam emerytów a oni dla nas inspiracja co do sposobu spędzania emerytury.




















Czas gonił nieubłaganie wiec dalej w drogę na spotkanie miasta rumu. Fabrykę rumu nie ciężko znaleźć, wiec pierwsze nasze kroki skierowaliśmy właśnie tam. Przy okazji do serii naszych "wielkich rzeczy" dołączyła Wielka Butelka Rumu. Krótka przechadzka po salach, gdzie udało nam się dowiedzieć co do czego, jak się rum produkuje, jak pachną inne produkty wytwarzane w fabryce i przyszedł czas na skok do baru na rumowego drinka. Ja tam nigdy nie była wielbicielką rumu, można by rzec nawet, że na sama myśl wypicia tego trunku wzdrygałam się odrobinę, wiec drinka postanowiłam wybrać na zasadzie ładnej nazwy. I tu już wspominany Pink Polar Bear, hmmm nie widziałam że różowe misie polarne są tak pyszne. Ten drink to absolutne mistrzostwo świata, szczególnie dla tych którzy za rumem nie przepadają. W skład mojego misia wchodziło: rum ( tylko że w formie likieru – czyli czarny rum), śmietana, grenadina plus odrobina wanilii - połączenie niesamowite. Mnie po 1 takim misiu już się zakręciło w głowie wiec podejrzewam że po kilku po prostu widzi się różowe misie :)

Samo Bundaberg jakoś nie szczególnie zachwyca, za to ludzi spotkani tam naprawdę niesamowici. W punkcie informacyjnym, do którego dotarliśmy 5 minut przed zamknięciem, zostaliśmy przyjęci tak jakby dzień pracy dopiero się zaczynał a nie kończył. Tam też dostaliśmy instrukcje jak się szybko dostać do Mystery Craters. Słynne kratery czynne były do 17 a my dotarliśmy tam za minutę 17. Tak , tak, właśnie nasze „nieplanowane przystanki” dawały o sobie znać. I tu kolejne zdziwienie miła Pani, która tam spotkaliśmy zabawiała nas rozmową, opowiedziała o kraterach wszystko co powinniśmy wiedzieć i zrobiła to z uśmiechem na twarzy, mniej więcej tak jak byśmy byli dziś pierwszymi odwiedzającymi a nie ostatnimi.. Słów kilka o samych kraterach. Kraterów jest 35, a ich wiek określa się na 25 milionów lat !!! Zostały one przypadkiem odkryte w 1971 roku przez farmera, który przekopywał swoje pole. Ich tajemniczość wiąże się z faktem materiałów z jakich są stworzone. Kratery są stworzone z mieszanimy czerwonej ziemi i piasku, połączenie to nie występuje już obecnie nigdzie na terenie całej Australii, obie rzeczy oddzielnie jak najbardziej. Kratery mają też niespotykane kształty, niektóre wyglądem przypominają odcisk stopy dinozaura, inne zatrzymują w sobie wodę, kiedy inne tego nie robią. Teorii skąd się wzięły jest przynajmniej kilka, przytaczam co usłyszałam: wielki meteoryt, którego wierzchołek stanowią owe kratery ( naukowcom nie udało się dotrzeć do dna tych kraterów- tak, tak mili moi , potrafimy latać w kosmos, ale w głąb ziemi to chyba tylko w powieściach Juliusza Verne), wynik ruchów tektonicznych lądu, powulkaniczny twór, pozostałość po podziemnym jeziorze. Teorii jak widzicie jak kilka, nas same kratery jakoś nie bardzo urzekły, takie sobie kolorowe dziurki w ziemi, ale geologami nie jesteśmy wiec może się nie znamy, a sam spacer w tak dziwnym miejscu podczas zachodzącego słońca był przyjemny. Chyba najbardziej nas rozbawiło że poza kraterami w owym miejscu można zobaczyć skład starych kosiarek do trawy, ciągników itp. Traktor o zachodzie słońca prezentował się ładnie. A zdjęcia z tandetnym dinozaurem nie mogliśmy sobie podarować :)

Tak kończył się pierwszy dzień naszych wakacji. No właśnie zostało nam tylko znaleźć nasze pole w pobliskim Bargara Beach, i rozbić namiocik. Tu taki mały wtrącik – na tym terenie wszystko ale to absolutnie wszystko co dało się przystosować zaczyna się na literkę B, nawet truskawki znane wszędzie jako strawberries tu są po prostu beeries !

Po drodze do Bundaberg jedynym mijanym widokiem były pola trzciny cukrowej, które właśnie wchodzą w okres zbiorów. Jak okiem sięgnąć wszędzie pola trzciny, pociągi wiozące trzcinę, pola wypalane po zebraniu trzciny... i wszędzie ten charakterystyczny zapach. Bardziej szczegółowo o trzcinie cukrowej w kolejnych odcinkach.

Kiedy dotarliśmy do naszego pola namiotowego, recepcja była już zamknięta a dookoła panowały ciemności. Udało nam się wybudzić drzemiącą w domu obok Panią i dokonać wszelkich niezbędnych opłat i formalności. Za rozbijanie naszego domu zabraliśmy się szybko i sprawnie przy światłach naszej Roleczki. Pół godzinki i dom stal, przyszedł czas na kolacje. Kiedy przy delikatnym światełku lampy oliwnej zaczęliśmy produkcje pomidorów z mozzarellą przyszli nasi goście. Oposy, które nas odwiedziły nie bały się absolutnie niczego, jak udało nam się je trochę przegonić, to po minucie z drugiej strony – tej nie oświetlonej – tuptał do nas kolejny kolega. Jeden okazał się na tyle odważny że postanowił sprawdzić w naszych – pustych już – miseczkach co było na kolacje! Były absolutnie urocze, a sposób w jaki chodzą po ziemi jest rozbrajający – są tak niesamowicie pokraczne. I tak do końca wieczoru nasi mili sąsiedzi towarzyszyli nam wszędzie gdzie to było możliwe, my do łazienki oni tez tam są, my do na namiotu , a spod tropiku jakieś dźwięki. Była to jedna z najbardziej niesamowitych nocy. Do snu układał nas z jednej strony - szum oceanu, który był 2 kroki od bramy pola, a z drugiej tupot mały oposich stópek:) Niestety nie udało nam się zrobić im ani jednego zdjęcia, licząc że jeśli są na pierwszym kampingu spotkamy ich też dalej. Niestety nasi uroczy znajomi spędzili z nami tylko tę jedną noc. A my postanowiliśmy kiedyś jeszcze odwiedzić to pole i znowu się z nimi spotkać. Bo jak czas miał nam pokazać, co noc do snu miały nas układać inne dźwięki....

ps. Umieszczenie większej ilości zdjęć w postach,tylko spowalnia działanie strony, dlatego też zapraszam chętnych do naszej galerii tam każdego dnia pojawiać się będą kolejne porcje fotek.

4 komentarze:

Unknown pisze...

no i po raz kolejny jestem pierwszy HURRRRAAAAA!!!

Bardzo duzo zwiedzacie jednego dnia. Ja bym chyba na dluzej zostal w tym jednym rumowym miejscu ... Lukas chyba tez heheheheheeheeee.

poza tym WYPAS. A jak Wam idzie jazda "pod prad" ?? bo dla mnie to jakas abstrakcja, zmieniac biegi LEWA REKA!! to chyba nie wyknalne :))

uciekam do galerii, obejrzec foty, i pamietajcie... www.obiezyswiat.org !!

pozdro
M

Unknown pisze...

Ja lubie robic niespodzianki, ale WY przeszliscie samych siebie!! i to chyba dwukrotnie.

OGROOOOOOOMNE DZIEKI za TAKA FORME ZYCZEN!!
dzieki za pamiec, i za Wasz wklad w tego PDF-a. Zachowam go!!

dzieki. Potraficie zaskoczyc. O masz .... az mi sie oczy spocily... dziekuje.

Moniś pisze...

Bukolku, dla Ciebie wszystko :)
raz jeszcze najlepsze życzenia urodzinowe.
buziaki

Kasia pisze...

ciekawy jest tajemniczy dodatek tego drinku skoro różowe misie i tupot małych stópek ;)