O poranku ponownie zgotowano nam pobudkę tym razem była to .... „parada”. Tak to zjawisko nazwał sąsiad z przyczepy obok. Parada głośnych, warczących tirów, które mają zapewne ograniczenia dotyczące hałasu w porze nocnej na terenie zabudowanym, i którym owy zakaz kończy się jakoś w granicach godziny 5- 6 rano. Poranna parada miała swoje plusy ( nadal kierujemy się zasada „Always look on the bright side of life”:)). Udało się nam zobaczyć niesamowity wschód słońca nad oceanem – nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – było pięknie!
Szybkie śniadanie i wyruszyliśmy na poszukiwania byków :) czyli z powrotem do Rockhampton- byczego miasta. Rockhampton poza faktem bycia
niezaprzeczalna stolica wołowiny jest też miastem gdzie przebiega zwrotnik koziorożca. To znaczy tak naprawdę to nie przebiega, ale go przenieśli w okolice punktu informacyjnego, żeby turyści mieli łatwiej :) oryginalnie zwrotnik przebiega kilka km przed miastem- nie ma to jak przenieść zwrotnik !
Zapraszamy do galerii na poszukiwania byków na zdjęciach. To co tu publikujemy to naprawdę maleńki wycinek tego co znajduje się Rockhampton. To jest naprawdę bycze miasto, dlatego byki są absolutnie wszędzie.
Jeszcze tylko szybka sesja na zwrotniku :) którego strzegł największy zimorodek świata, czyli kukabura. I już byliśmy w tropikalnej strefie Queenslandu.
Tuż za rogiem, już po tropikalnej stronie znajdują się przepiękne jaskinie – Capricorn Caves. Niesamowite wapienne formy skalne, z mnóstwem korytarzy, wiszących mostów i przepiękną kapliczką – w której odbywają się od czasu do czasu śluby, zapewniły nam bardzo przyjemny godzinny spacer.
Następny przystanek miał zawierać kolejną Wielką Rzecz do kolekcji miał być to Wielki Ned Kelly, Neda nie udało nam się odnaleźć, za to odwiedziliśmy bardzo ciekawe muzeum, w tym przypadku to chyba określenie trochę na wyrost. Owo „muzeum” mieści się w malutkiej wsi o nazwie Marlborough, otwarte jest od 9 do 17 a opłatę pobiera zawieszona na drzwiach skrzynka, nie ma tam nikogo kto by pilnował dobytku. Można tam zobaczyć stare sprzęty użytku domowego, odwiedzić makietę stacji kolejowej czy posłuchać muzyczki z gramofonu.
Okazało się, że nie znalezienie Big Neda zostanie nam szybko rekompensowane.
Kolejny przystanek to wielka ropuch w Sarinie. Tak brzydkiego czegoś dawno nie widzieliśmy, mimo iż wszystkie Wielkie Rzeczy są wyjątkowo tandetne, ale ta ropucha przeszła samą siebie :)
Jadąc dalej postanowiliśmy pójść po rozum do głowy i rozprawić się z naszym noclegiem na najbliższą noc. W pobliżu było akurat miasteczko Mackay. I to właśnie w Mackay odkryliśmy do czego służy informacja turystyczna i czym się ona rożni o tego co było nam dane w życiu spotkać. W Mackay dziewczyna, która się nami zajmowała pomogła nam: 1. wybrać, zarezerwować i opłacić atrakcje na dzień kolejny - co to za atrakcja już wkrótce, 2. znaleźć i opłacić pole namiotowe – ba nie byle jakie pole namiotowe – 4,5 gwiazdkowy kurort... z recepcja czynną do późna ! Wychodząc z tego punktu informacyjnego, nie musieliśmy się już nigdzie spieszyć, ani o nic martwic. Ze spokojem udaliśmy się na Mackay’owe plaże, po drodze wypatrzyliśmy Wielkiego Banana, i w związku ze stara już tradycja postanowiliśmy zrobić mu zdjęcie. Jakie było nasze zaskoczenie gdy spokojnie przekraczaliśmy pole ( jakoś nie chciało nam się nadrabiać drogi i korzystać z chodnika) i nagle zostaliśmy zaatakowani. Atak nastąpił z powietrza, i zmusił nas do nabrania ochoty na skorzystania z chodnika, z tą różniąca, że udaliśmy się tam biegiem ( tu mały wtrącik, Kasik pamiętasz łosia w Kadzidłowie ? – to ja w tej chwili miałam deja vu). Zaatakowały nas - wyglądające na bardzo spokojne – ptaki, dokładnie para, jak się domyślamy strzegąca własnego gniazda, no chyba, że tak po prostu nas nie polubiły..... Ptaki były nieziemsko zdeterminowane, żeby przegonić nas ze swojego terenu, oczywiście się im udało. Teraz teoria o Magpie’ach- ptakach, które atakują ludzi w czasie wychowu młodych, stała się dla nas jeszcze bardzie,rzeczywista z ta różniącą, że Magpie zmieniły już na zawsze nazwę na Mackay’e....
Wnikliwe poszukiwania wykazały iż odpowiedzialne za atak powietrzny są osobniki zwane Masked Lapwing ( jakiś rodzaj czajki ?), żądnych wiedzy zapraszam tutaj - złośliwe ptaki
5 komentarzy:
po pierwsze hahahahahahaahhahaaaaaaa.
no ten wpis jakos szczegolnie mnie rozsmieszyl (nie ujmujac nic poprzednim, ani zdolnosciom pisarskich Monisia).
Poczawszy od Parady tirów... nasuwa mi sie jedno: Kur... jak nie te pier...e ptaszki to kur... tiry!! Jasne "Always look on..." :))
Przez niesamowite miasto Bykow, przypominaja mi sie KROWY na ulicach warszawy ... przez tego ptaszka co obsral iglice na rowniku (hahahahahahahaaaaaahhaaa)
i dalej przez niesamowita zabe, az do WIELKIEGO banana...ktory moze sie jakos ...kojarzyc :))
a na dobicie te cholerne ptaszyska niczym z filmu.
wypasior!!
wielkie pozdro.
bukol
p.s ... co raz wiecej zajebistych historii do "Przewodnika Kangura" !!
czy ja jestem tepy czy glupi ??
Jaki kur... rownik, oczywiscie ZWROTNIK !! kur... ale jestem gupi.
Tak, raczej na zwrotniku, ale jeśli kiedyś dotrzemy na równik i też jakiś ptaszek narobi na iglice na pewno zrobimy mu zdjęcie :)
Zaczynam mieć rzeczywiście nie najlepsze zdanie na temat mani wielkości Autralijczyków. To już zaczyna być chore. A te ptaszki to te słynne ptaszki co atakują tak w okolicy września?
Teraz to nie wiem co lepsze: napalony samiec łosia czy wku...ne ptaszyle.
Kasiu, to właśnie były inne ptaszki te o których wiedzieliśmy to Magpaje. Plus jest taki ,jak uznał Lukas, że jak walnie w ptaka to ten przynajmniej zemdleje w z łosiem trochę trudniej :)
Prześlij komentarz