sobota, 23 lutego 2008

Australia Zoo

W sobotę wybraliśmy się wszyscy do Australia Zoo miejsca do którego już nie raz próbowaliśmy odwiedzić ale zawsze był COŚ. Wizyta Kasi miała w planach między innymi to miejsce, wiec korzystając z okazji pojechaliśmy.


Australia Zoo zna prawie każdy, a przynajmniej prawie każdy słyszał o legendarnym Steve Irwin , który znany był na całym globie z programów Animal Planet, gdzie uganiał za jadowitymi wężami czy polował na krokodyle. To właśnie rodzice Stev'a są założycielami tutejszego zoo, które początkowo było raczej gadzim parkiem niż zoo, z czasem uległo to zmianie.










Ale wciąż da się dostrzec tą ogromną różnicę między tym zoo a każdym innym które odwiedzaliśmy wcześniej. Australijskie zoo to w przede wszystkim gadzi park, przeważająca cześć wybiegów to wybiegi dla krokodyli, co dla nas, którzy nie są fanami krokodyli nie było specjalną atrakcją. Dodam jeszcze że ostatnia sobota pobiła również rekord jeśli chodzi o temperatury, które sięgnęły ponoć 42 stopni !!! Zoo było na tą okoliczność dobrze przygotowane i co kilka kroków wyrastały przenośne sklepiki z wodą i lodami , na przemian z przyjemnymi wodnymi spryskiwaczami. Upał był niemiłosierny wiec każde z nas chętnie korzystało z tego rodzaju ochładzaczy, dodatkowo maszerując z butelką wody w ręku i kapeluszem na głowie. Poza gigantyczną częścią gadzią były oczywiście inne zwierzęta. Wizytę rozpoczęliśmy o pokazu dwóch uroczych wyderek , które wesoło i zawsze razem spędzają czas. Potem były koale, podobnie jak my skrapiane zimną wodą. Niewzruszony wielbłąd, przeżuwający spokojnie trawę, ze śliną zwisającą mu równie leniwie z pyska – robiąc sobie z nim zdjęcia modliliśmy się w duchu żeby nie zachciało mu się kichać bądź pluć w naszym kierunku.
























Następnie skierowaliśmy nasze kroki do crocoseum na pokaz węży, ptaków oraz oczywiście krokodyli. Tłumów co prawda nie było ale może to kwestia pogody. Choć myślę że za czasów Stev'a a amfiteatr pękał w szwach.
























Potem szybkim krokiem przez wybieg dla kangurów, zahaczając o kolaczaki, którym pogoda zdawała się podobać, wybraliśmy się pokarmić słonie. A prawie już na końcu naszej wycieczki trafiliśmy jeszcze na karmienie węzy - fuujj!!!!











































Teraz mała refleksja z mojej strony o samym zoo. Miejsce jest ślicznie zrobione ,przemyślane, wybiegi dostosowane do mieszkających na nich zwierząt, przestronne, solidne. Zoo robi dobre wrażenie, jest wielkim parkiem, gdzie można poczuć się gościem zwierząt a nie odwrotnie. Myślę że ja miałam zbyt wygórowane oczekiwania w stosunku do tego zoo, sporo się o nim nasłuchałam wcześniej a i nie mała cena wstępu pozostawiała przypuszczenie że w środku czeka wiele niespodzianek. Może dlatego właśnie czułam się troszkę zawiedzona kiedy przez pół godziny przechadzałam się wyłącznie pomiędzy wybiegami dla krokodyli.

No ale nie być w Australia Zoo to też w sumie wstyd:)

Teraz mogę spokojnie odhaczyć to miejsce na liście miejsc "koniecznie do zobaczenia".

2 komentarze:

Unknown pisze...

Zdecydowanie koniecznie do zobaczenia ale nie w upale 40 stopniowym - temperatura mordercza :)

Anonimowy pisze...

Boze wspolczuje wam-jak ja nie znosze takiej wysokiej temperatury i wezy ani innych gadow...blee...ale oczywiscie ZOO jest zawsze godne zobaczenia...nawet jesli za duzo w nich krokodyli:))