Dzisiejszy poranek zaskoczył na ponownie, nasz nieograniczonej fantazji recepcjonista, miał dla nas nową propozycje. Po tym jak raczył nas obudzić przyszło mu do głowy żeby znowu zmienić nam miejsce zamieszkania. I tym właśnie sposobem w ciągu ostatnich 2 dni przeprowadzaliśmy się 3 razy :) tym razem trafiło na pokój z dwuosobowym łóżkiem – iupi :)
I tak właśnie zupełnie bez planu , ale za to z wielkim odczuciem nadmiaru zapachów, wybraliśmy się w miasto. Z uwagi na fakt że Monia nie bardzo radziła sobie ze smrodem chińskiego jedzenia wypadało nam wybrać się na poranną kawę do najbardziej cywilizowanego miejsca w okolicy. Padło na Starbucks Coffe. Po spożyciu niewiarygodnej ilości latte, wyruszyliśmy dalej.
Szwędając się po mieście, dziś nazywanym miastem smrodu chińskiego żarcia, trafiliśmy na promenadę wzdłuż zatoki dzielącej Kowloon od wyspy Hong Kong. Mgła jak to mgla pozostała niezmieniona :)ale dziś udało nam się przyjemniej posiąść wiedzę skąd ta cholerna mgła się bierze.....a mianowicie: „air polution” !!! jakie to proste :)
Wędrując tak sobie, jak przystało na dziś, zupełnie bez celu, dotarliśmy do chińskiej alei sław. Coś tak z wyglądu przypominające aleję sław w Hollywood z tym że gwiazdy odrobinę inne :)Z tych które udało nam się rozpoznać byli: Jackie Chan, Sam Hui ( bez jajec – nie wiemy gdzie zgubił:)) oraz oczywiście nieśmiertelny Bruce Lee, który doczekał się nawet pomnika :), tak, tak też podziwiamy
Spacerując dalej po wielu poziomach tej części miasta utworzonych przez liczne przejścia pod i nadziemne dotarliśmy do przyjemnego, całkiem zielonego placu pomiędzy biurowcami, gdzie przypadkiem natrafiliśmy na zdjęcia do zapewne nisko budżetowego filmu chińskiego. Niezwykle ambitna scena (filmu), której byliśmy świadkami (my pośród tłumnie zgromadzonych chińskich gapiów) miała trwać tylko kilka sekund, w których jakaś szalona kobieta, uczepiona torby pewnego uciekającego pana, krzyczała w niebogłosy ciągniona po chodniku. Ciekawe czy kiedykolwiek będzie nam dane zobaczyć rezultat końcowy na ekranie (jeśli nie - to nie będzie to pewnie duża strata).
Unikając dalej wszelkich możliwych źródeł wątpliwych przyjemności zapachowych – Monia ciągle miała zamiar wypuścić pawia przy każdej lokalnej jadłodajni – znaleźliśmy dłuższą chwilę wytchnienia i relaksu w Ogrodach Kowloon, które zaskoczyły nas swoim odmiennym klimatem. Mnogość palm i drzew mandarynkowych oraz śpiew licznych ptaków kryjących się gdzieś w koronach drzew tworzyły niezwykle przyjemne wrażenia oderwania się od głośnej i pędzącej rzeczywistości ruchliwych ulic miasta. Co prawda ptaszarnia (Aviary) była całkowicie zamknięta ze względu na niedawno odkryte ślady ptasiej grypy, jednak zostało to zrekompensowane przez pływające żółwie, które licznie baraszkowały w stawie pod typowo chińskim domkiem po środku Ogrodów, kolorowe ryby w stawach mijanych po drodze oraz część rzeźbową i labiryntową parku która prowadziła do muzułmańsiego meczetu. Widok, który utkwił nam w pamięci to kilka grup starszych Panów grających zajadle zapewne w jakąś odmianę „Chińczyka” oraz wiele maksymalnie zrelaksowanych gości, którzy porozsadzani wygodnie w ławkach na terenie Ogrodów po prostu spali w najlepsze. (pewnie nie do pomyślenia w Warszawskich Łazienkach).
Hong Kong subway funkcjonuje bardzo sprawnie ... jak tylko człowiek połapie się co i jak. Mnóstwo rodzajów biletów na różne trasy i okresy ważności połączone ze specjalnymi ofertami rabatowymi dotyczącymi licznych atrakcji turystycznych (np. One day special offer for all lines and stops as far as Disneyland) wymagało trochę czasu aby wybrać to co było najwłaściwsze na daną chwilę – czyli bilet jednorazowy.
Wysiedliśmy w Mong Kok czyli najbardziej zatłoczonej dzielnicy tego zatłoczonego miasta. I tu zgodnie z tym po co tu przyjechaliśmy, wybraliśmy się na poszukiwania Birds Market. Ale jak wiadomo w Chinach a tym bardziej w Hong Kongu nic nie jest proste, a już na pewno nie szukanie ulicy bez posiadania mapy :)postanowiliśmy iść przed siebie. Tak tez trafiliśmy na najbardziej niewiarygodne zjawisko tego dnia. Prawdziwy Chiński targ, gdzie noga turysty jeszcze nie stanęła. Nie było tu już tłumaczeń na angielski ( które są w całym Hong Kongu), nie było ani jednej „białej” twarzy, był za to tłum , taki że stoi się w kolejce żeby isc, były cudowne kolory, warzywa których nie widzieliśmy wcześniej, owoce, ryby, kwiaty, ubrania i oczywiście niezliczone ilości Chińczyków. Teraz możemy się już z pewnością podpisać pod stwierdzeniem że Hong Kong jest najbardziej zaludnionym miejscem na ziemi !!! Przedzierając się przez targ, dotarliśmy do skrzyżowania gdzie zaciekle studiowaliśmy przewodnik, próbując się dowiedzieć w którą stronę dalej. I tu kolejny dobry duszek, zapytał czy nam nie pomóc i chyba tylko dzięki niemu trafiliśmy w końcu do celu. Ale nie tak od razu :) najpierw czekała nas podróż tutejszym, oczywiście dwu piętrowym autobusem :) i to że oni tu jeżdżą po drugiej stronie ulicy to wiedzieliśmy ale to że nie istnieją przepisy ruchu drogowego to jeszcze nie.
Udało nam się dotrzeć do ....Flowers Market. Tyle cudownych kolorów, kwiatów i zapachów – jakże ważnych dzisiejszego dnia , szczególnie dla Moni J- nie widzieliśmy nigdzie.
Gigantyczne targowisko gdzie można było kupić co tylko dusza zapragnie. Ale, ale gdzie nasz Ptasi Targ , hmm ?? Nie było tak daleko jak myśleliśmy, - później okazało się że był nad nami. – dotarliśmy do naszego celu. I tu kolejna niespodzianka, chyba większe wrażanie zrobiły na nas kwiaty, niż te biedne ptaszki stłoczone w małych klateczkach. Były oczywiście piękne kolorowe papugi, od tych maleńkich po wielkie Ary, ale największą miłością obdarzyliśmy Gwarka, z którym mieliśmy przyjemność wymienić „Hello” bo pozostałe słowa mówił tylko po ....chińsku :)
I tak już trochę zmęczeni, no może nie trochę :) zaczęliśmy poszukiwania miejsca do jedzenia innego niż lokalne. Mięliśmy do wyboru 3 amerykańskie błogosławieństwa globalizacji : Mc Donald’s, KFC i Pizza Hut, padło na to ostatnie. Po wyczekaniu jakiś 20 minut w kolejce – myślałby kto że to taka ekskluzywna restauracja :) - dostaliśmy upragnione papu.
Potem jeszcze spacerek przez pół , albo nawet ¾ Kowloon’u dotarliśmy do hostelu. Teraz sączymy kolejnego Heinekena i mimo iż jest 3:00 w nocy oczywiście jakoś ciągle nie chce nam się spać :)
Jeśli jeszcze dziś wyruszymy na nocną wyprawę po Hong Kongu damy znać.
16.02.2007, a właściwie 17:)