środa, 22 sierpnia 2007

Dzień 2, czyli śpiąc na autostradzie....

Po pierwszej nocy przespanej w naszym przenośnym domku, obudziliśmy się w morowych nastrojach, choć pora była bardzo wczesna. Wraz z pierwszymi promieniami słońca wstały też wszystkie okoliczne ptaki i zaczęły swój poranny rytuał, wybudzania wszystkich dwunożnych mieszkańców pola, miałam wrażenie, że nad naszym namiotem też któryś trzymał wartę gdyż zaraz po jak tylko wstaliśmy ptaszki ucichły:)

Nie ma nic przyjemniejszego niż poranna kawka która można wypić na plaży słuchając szumu oceanu, tak też zaczęliśmy nasz dzień. Zaraz potem spakowani ruszaliśmy dalej. Na początek nie daleko bo ponownie do Bundaberg „po zaliczać” kolejne atrakcje i nabyć drogą kupna butelkę czarnego rumu – jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy że zadanie okaże się tak trudne....

Zaraz po porannej kawce udaliśmy się do fabryki trzcinowego piwka:) ale że nie takie znowu z nas pijaki poprzestaliśmy tylko na zdjęciach niesamowicie wielkiej beczki piwa. Tu atrakcje się kończyły, pozostało tylko znaleźć czarny rum. Po przejechaniu miast wzdłuż i w szerz i odwiedzeniu kilku sklepów monopolowych poddaliśmy się – rumu nie było nigdzie ! Idąc po rozum do głowy, udaliśmy się do fabryki rumu, gdzie owy czarny trunek występował , niestety miał on tam też zawrotną ceną 40 AUD za butelkę !!! Chcąc nie chcąc , kupiliśmy :) Teraz będziemy się nim delektować aż do następnej wycieczki do Bundaberg, ponieważ nigdzie poza fabryką rumu w Bundaberg nie da się go kupić.

Uznając za zamknięte wszystkie sprawy w Bunda ruszyliśmy dalej.








Kolejnym krótkim przystankiem okazało się maleńkie miasteczko Miriam Vale. Ponownie zauroczeni zostaliśmy niesamowitą zabudową , plus zupełnie przypadkiem do kolekcji wielkich rzeczy dołączyliśmy Wielkiego Kraba.














Następnym równie nie oczekiwanym jak poprzedni przystankiem okazało się miasto o uroczej nazwie Town 1770, miasto w które jako pierwsze w Queensland zostało odkryte przez Kapitana Cooka właśnie w owym 1770 roku i drugie miasto w całej Australii. Zdaje się jednak że „miasto” to stanowczo za duże słowo na określenie tego miejsca. Wygląda ono bardziej jak Chałupy na Helu, ale ma swój małomiasteczkowy urok. Jest to dobra baza wypadowa za rafę, można tu też przejechać sie po plaży czymś co ciężko nawet nazwać...Już wtedy wiedzieliśmy że wrócimy tam na pewno a to za sprawą pewnej Lady..... Lady Musgrave Island – wyspy na którą na pewno się wybierzemy ! Chyba nie dziwicie się dlaczego.....


















Zupełnie nie nauczeni wczorajszy dniem, i faktem, że każdy nasz przystanek powinien być wcześniej odpowiednio zaplanowany – jeśli oczywiście nie planujemy nocować w aucie albo na pasie zieleni w środku miasta – postanowiliśmy dość spontanicznie odwiedzić największy towarowy port w Australii. Do Gladstone dotarliśmy kiedy słoneczko powoli udawało się na spoczynek, dzięki temu zdjęcia z portu wyszły śliczne. Myślę, że o wiele ciekawsze niż gdybyśmy byli tam w ciągu dnia.


















Słoneczko zachodziło już na dobre kiedy my do miejsca docelowego mięliśmy jeszcze dobry kawałek. Oczywiście o rezerwacji noclegu wcześniej jakoś nie pomyśleliśmy i jak się domyślacie, przyszło nam tego pożałować...

Zachód słońca tego dnia był jednym z piękniejszych jakie widzieliśmy w Australii. Niebo wglądało tak jakby przykrywała je lawa – cudo !

Kiedy dotarliśmy do Rockhampton była godzina 19. I tu to już jest godzina kiedy zupełnie nic na drodze się nie dzieje, oczywiście nie licząc pociągów drogowych których wtedy jest jakby więcej. Sami Australijczycy wychodzą z założenia, że na kampingi przyjeżdża się kiedy jest jeszcze widno czyli max o 17. dlatego też kiedy o 20 z minutami dotarliśmy do Yeppoon, wszędzie panowały ciemności, a na ulicach nie było żywego ducha. Pole, które udało nam się znaleźć przywitało nas tabliczka o braku wolnych miejsc... nie mając wyboru postanowiliśmy się jednak dopytać czy oby na pewno nie znajdzie się nic dla nas.... wyszła do nas mila starsza Pani w szlafroku i pozwoliła nam się rozbić – uff ! mieliśmy gdzie spać. Jednak cieszyć zaczęliśmy się za wcześnie.

Tu czas na mały wtrącik. Za każdym razem kiedy używam określenie „pole namiotowe” tak naprawdę nie mam na myśli typowego pola, tu to są raczej Caravan Park – i dokładnie jak nazwa wskazuje, na kamping jeździ się domem z przyczepą, namioty się zdarzają jednak bardzo rzadko, w sumie przez całą naszą wyprawę wszystkie spotkane namioty można by po liczyć na palcach 2 rąk.

Ale wracając do Yeppoon, pole było położone nad samym brzegiem oceanu z jednej strony, a z drugiej nad samym brzegiem .... drogi szybkiego ruchu ...... Tak , właśnie tę noc przyszło nam spędzić z widokiem na drogę. Szybko wymyśliliśmy sobie zajęcie polegające na obliczeniu np. ile samochodów 4x4 przypada na samochody osobowe, czy ile tirów przemyka tą trasą w ciągu pół godziny. Tej nocy do snu układał nas - jeśli tak można powiedzieć- szum drogi a przyświecała nam wielka latarnia uliczna. Zaoszczędziliśmy na bateriach do latarki i oliwie do lampy – zawsze trzeba widzieć jasne strony:)

Mieliliśmy nauczkę ! Tu jest trochę inaczej i mimo, iż godzina wczesna dla Aussików noc zapada wraz z zachodzącym słońcem. Min napotkanych przy okazji ludzików, z którymi przyszło nam rozmawiać o naszej wyprawie nie musze wam chyba opisywać. Kiedy mówiliśmy ze jedziemy do Cairns, wszyscy kiwali głowami że „kilka tygodni wolnego”, my z uśmiechem że nie, „my to 9 dni chcemy tam i z powrotem”. Miny mieli naprawdę przednie i chyba nie wierzyli że nam się uda. Ale jak to Aussiki uśmiechali się do nas, kiwając głowami z politowaniem i niedowierzaniem.


6 komentarzy:

Kasia pisze...

no brawo Kasiu jesteś pierwsza :))
Ja chce taką wyspę !!!! Cuuuudo, aż trudno uwierzyć że takie miejsca się uchowały na naszej zasyfiałej już planecie.

Kasia pisze...

to jeszcze raz Ja. Obejrzałam właśnie galerie - zdjęcie pt:"sąsiedzi" jest the best :)

Moniś pisze...

Cieszę się, że też czerpiesz z niego radość :)

Unknown pisze...

hurrrra!! albo nie ... nie jestem pierwszy :(
HURRRRRAAAAAAAA, wkoncu jakies dyskusje.

Co do wyspy... coz ja juz chyba tam jestem :))
Ale jednak mam nieodparte wrazenie ze Kasia bedzie tam pierwsza, w sensie ze przed nami. w tym roku napewno nie odwiedzimy AU, ale kto wie ... przyszly rok ma 365 dni (chyba) :))

Ale jak my przyjedziemy to ruszymy na wycieczke 14 dniowa "sladami kangurow" czyli ta sama co monis i lukas.

dlaczego 14 a nie 9 ?? Jak widze te beczki, te fabryki itd, mam wrazenie ze trzeba bedzie zawitac tam na dluzej heheheee :))

pozdro

Unknown pisze...

acha, no i te zdjecia... ta wyspa, te zachody slonca .... no i oczywiscie sama opowiesc!!
ahhhhh wypas

Moniś pisze...

Bukol, proponuje jeszcze większy margines sobie zrobić :) Nam zabrakło tak 3 tygodni :)