Pobudka, zaraz potem przywieziona z domu fasolka po bretońska na śniadanie:) Po oryginalnym śniadanku ruszamy w trasę, mamy niezłe opóźnienie więc wiemy że już do domu więcej będzie drogi niż atrakcji.
Na trasie wyjazdowej z Bowen znajduje sie punkt informacyjny a zaraz obok niego Wielkie Mango – w końcu jesteśmy w krainie mango, co dało o sobie znać już wcześniej, było wino z mango, lody z mango, mus z mango, mango z mango ...
Dojeżdżając do punktu widokowego droga prowadzi przy samym oceanie więc na brak ślicznych widoków nie możemy narzekać, no może gdyby pogoda była trochę lepsza, ale z siłami natury sie nie dyskutuje, a deszczyk w Queensland potrzebny. Czas na sesje przy wielkim owocu i dalej na autostradę. Tuż za rogiem udało nam sie przyuważyć kolejny dom ciągnący auto, i nawet w pośpiechu zrobić mu zdjęcie.
Patrząc w mapę, wiemy że do domu zostało nam jakieś 1200 km ale co to dla nas, decydujemy sie na zjazd z A1 żeby choć trochę wjechać w głąb naszego pięknego stanu. Pierwszą miejscowością na trasie jest maleńkie Mount Morgan, prześlicznie położone miasteczko, które powstało w czasach gorączki złota i dzis daleko mu do dawnej świetności. Jednak dzięki swojemu położeniu i bliskiej odległości do zwrotnika jakoś sobie radzi. Pierwszy przystanek w Mount Morgan przypadł na zabytkową stację kolejową, mieszczącą sie w uroczym budynku. Kolej którą tu poprowadzono zwana jest „koleją zębatą” a to przez dodatkową szynę biegnącą przez środek toru, która zaopatrzona w koła zębate, umożliwiała hamowanie i przejeżdżanie wagoników w tym górzystym terenie. Brakowało tylko Panów w melonikach i Pań w bufiastych sukniach z czasów gorączki złota. Miasteczko to leży na rzeką Dee, hmm , to znaczy tak jest napisane na mapach i w przewodnikach obecnie rzeki brak, może w porze deszczowej wróci. Ale kolejny wiszący most udało nam sie odwiedzić. Uwielbiamy wiszące mosty od czasów naszej pierwszej wspólnej wycieczki w Bieszczady jakieś 7 lat temu, kiedy to znaleźliśmy pierwszy taki most. Pod mostem w Mount Morgan oryginalnie płynie rzeka, wiec proszę wysilić wyobraźnie:)
Eksplorując Mount Morgan udało nam sie zagubioną wodę znaleźć, schowała sie skubana za tamą, która została zbudowana na obrzeżach miasta. Pogoda nie zachęcała jednak do spacerów, wiało, siąpił deszczyk, wiec ruszyliśmy dalej w drogę.
Jak już wspominałam dziś noc bez namiotu, za to w przydrożnym moteliku. Countryman Motel przywitał nas miłą obsługą, czystą pościelą, ciepłym pokoikiem i wszystkim czego potrzebowaliśmy. Mało tego nawet śniadanie mogliśmy dostać do łóżka :)To ostania nasza noc na trasie. Jutro niestety już będziemy nocować we własnym łóżeczku.
1 komentarz:
i po wakacjach :((
Prześlij komentarz