środa, 7 marca 2007

2 tygodnie w krainie Oz

Dziś mijają 2 tygodnie naszego pobytu w Australii. Myślę że jest to dobry moment żeby napisać nasze pierwsze spostrzeżenia stąd.

W Australii żyje się inaczej. W 99% jesteś w stanie przewidzieć jaka będzie pogoda i w 99% znaczy to że będzie ciepło. Ułatwia to wiele spraw. Co prawda od 2 dni mamy małe prysznice z dużą częstotliwością. I kolejny paradoks, jak wiecie mamy tu problem z wodą, bo zbiorniki które dostarczają wodę są już tylko w 30% pełne. Ale jak pada deszcze to nad miastem a nie nad zbiornikami.... W ramach oszczędzania wody zabronione jest podlewanie ogródków za pomocą wszelkich spryskiwaczy czy szlauchów , wodę z domu można wynosić jedynie wiadrami czyli jak myć samochód to woda w wiaderko i przed dom, jak ogródek to woda w wiaderko i .... Teraz pada wiec ogródki jakby podlewają się same :) Z drugiej strony patrząc na roślinność tutaj aż się wierzyć nie chce że są jakiekolwiek problemy z wodą – wszędzie zielono, kolorowo.

W Australii podobnie chyba jak w Stanach w sklepach wszystko co w dużym opakowaniu to tańsze. Dlatego soki kupujemy w 2 l baniakach. Tu nie opłaca się kupować niczego co małe bo zdarza się że jest droższe. I tu czas na przykład, 2 l coca-cola w sklepie z półki (czyli nie zimna) kosztuje mniej niż ta sama cola-cola w opakowaniu 0,5 l i z lodówki – gdzie tu sens gdzie logika nie wiem.

Jak już jesteśmy przy sklepach. Czynne są one niezwykle krótko czyli do 17, są owszem taki czynne dłużej ale większość jest zamykana, ba nawet niektóre restauracje w Centrum są zamykane o 17. nie ma co Australijczycy szanują swój czas !

Wszystko co przyniesie się ze sklepu, a w szczególności pieczywo, owoce, warzywa i wszystko co zostanie otwarte ( jak np. płatki śniadaniowe, ciastka, cukier) należy przechowywać w lodówce – tak, tak lodówki tez maja wielkie :) Czemu w lodówce? Powodów jest chyba kilka ja poznałam 2: pierwszy, którego osobiście nie znoszę – mrówki – są wszędzie ( dziś wybiłam partię w wannie – co one tam robiły nie wiem ??), a po drugie wilgotność – jeśli ktoś z was jadł kiedyś wilgotne ciastka to wie o czym mówię. Tak więc kolejna zasada wszystko do lodówki – do tego akurat szybko można się przyzwyczaić.

Jak już wszystko duże to wszystko. Kolejną rzeczą są pralki. Im większe chyba tym lepsze i co ciekawe i dziwne dla nas Europejczyków nie wszystkie pralki mają funkcje grzania wody i nawet proszki do prania są przystosowane do prania w zimnej wodzie. Nasza pralka u Thomasa szczęśliwie grzeje wodę wiec nie mogę powiedzieć z doświadczenia czy pranie w zimnej ma jakiś wpływ na jakoś upranych rzeczy. No ale jak już się zrobi pranie to godzinka i suchutkie :) to bardzo duży plus mieszkania w sub-tropikach.

Kolejna rzecz – bilety autobusowe. Miasto podzielone jest na strefy – zony, jest ich zdaje się 4. I za przejazdy płaci się w zależności od tego z której do której chce się przejechać. My mieszkamy w 2 strefie , a że 1 to City to daleko nie mamy. W związku z tym pojedynczy bilet kosztuje nas 2,60 AUD w jedną stronę. Bilet można kupić normalnie u kierowcy który posiada wielką kasę, która od razu drukuje bilecik – nie ma mowy o żadnych odliczonych pieniążkach czy dodatkowych opłatach jak w Warszawie za kupowanie u kierowcy – po prostu kupujesz i jedziesz. My odkryliśmy ostatnio jeszcze jeden sposób zapłaty za podróżowanie. Jest to coś w rodzaju karty miejskiej. My nabyliśmy taką na 2 strefy, zawiera ona 10 przejazdów a kosztowała nas 20 AUD czyli jak łatwo policzyć opłaca się. Niestety nie można tej karty doładowywać trzeba kupić nowa jak stara się skończy i tu mały minusik – bo gdzie tu dbanie o środowisko !!! Pomijając ceny i sposoby nabywania biletów, autobusy w ciągu tygodnia kursują bardzo często co jakieś 10 minut. W weekendy trochę gorzej i do tego spóźnione – czyli jak w Polsce. Jednak może się tu zdarzyć nam się jeszcze nie zdarzyło ale podobno może – że autobus nie zatrzyma się na machanie ( bo tu jak chcesz wsiąść to machasz, jak wysiąść to wciskasz przycisk - jak na żądanie w Polsce) bo np. jest już pełny i nie ma miejsca na dodatkowych pasażerów. Aa no i chyba nie ma tu szans jeżdżenia na gapę, bo wsiąść do autobusu można tylko drzwiami przy kierowcy, gdzie on albo sprzedaje ci bilet albo czeka aż skasujesz swój – wiec gapowicze nie mają tu szans !

A i coś jeszcze czego u nas nie ma. Ja co prawda nie widziałam jeszcze żeby ktoś z tego korzystał ale chyba jest możliwość. Przewożenie rowerów. Autobusy z przodu mają taki specjalny bagażnik z napisem „take your bike for a ride” i zdaje się że można normalnie zamontować tam rower i pojechać.

Dopytujecie się jak nam się tu wstaje i prawie każdy nas pyta „która jest u nas godzina ?”

Więc pokrótce, wstaje nam się dobrze, budzą nas rano całe tabuny ptaków które jak tylko wstanie słońce zaczynają swoje trele – i są naprawdę bardzo głośne. Ponieważ w Brisbane nie zmienia się czasu my wstajemy kiedy słońce jest już wysoko na niebie, ale jeszcze tak bardzo nie przygrzewa. Niestety tak jak już pisałam dzień jest tu dość krótki i to bez względu na porę roku i trwa do jakiejś 18. Wtedy ktoś ( jeszcze nie określiłam kto to?) sznureczkiem gasi słońce i zaczyna się szarówka. Dalej jest ciepło wiec wieczory tutaj są bardzo przyjemne. A co do różnicy czasu , u nas jest zawsze później niż w Polsce, zaczynamy dobę wcześniej, dlatego do swojego czasu dodajcie 9 godzin i macie nasz czas. To się niedługo zmieni jak wy zmienicie czas na letni ale wtedy przejdziemy do innego odliczania czasu:)

No nic na razie to tyle. Na pewno odcinków tego rodzaju będzie jeszcze kilka w niedługiej przyszłości.

Tymczasem załączam kilka zdjęć żeby nie było że tak bez zdjęć :)

Dziś domek w którym mieszkamy, a na dokładkę Ibisy:) i coś po polsku

całuski




7 komentarzy:

Unknown pisze...

I oto mi wlasnie chodzilo!! duzo fajnych, zaskakujacych informacji, no a napis na busach "Take your bike 4 a ride" jest extra !!
no wlasnie na gape nikt nie jedzie, ludzie nie oszukuja i jakos sie kreci, a ja dzisiaj przejechalem 6 przystankow na gape :)
bardzo fajnie ze tak opisalas zycie w AU oczywiscie czekamy na dalsze losy serialu.

Unknown pisze...

Halo tu Tusia (a mój mąż zawsze musi być pierwszy hehe)Fajnie to opisujesz Monia - bardzo mi się podoba. Ale troszke z wami zdjec chce zobaczyc. PLISSSSS ;-)

Unknown pisze...

no niezle jaja. To ja daje komentarz, a potem moja zoneczka... i zadne nie wie o poprzednim czy nastepnym hehee otoz
KOCHANA ZONO, rozumiem z bedziemy do siebie pisali przez blog :p i to z tego samego konta heehehehehee

Moniś pisze...

No no to jeszcze tylko założę zakładke "rozmowy małżonków" i lecicie :)

Unknown pisze...

Nie no super czuje sie normalnie jak na jakims spotkaniu towarzyskim - cudnie bardzo mi sie to podoba, jakas namiastka naszych spotkan w Polsce. Teraz uzylam innego konta :P

Kasia pisze...

Monis litosci! Mrówka też człowiek i musi sie wykąpać.
Po tych autobusach to widać chyba ze Australia to angielska kiedys była (oprócz lewej strony ofcourse)- w Londynie tez się wsiada tylko na początku. No ale znając Polaków to i tak by to przekombinowali:))
A rowery u nas w autobusach - zapomnij - kierowca powie won z tym żelastwem :)
Hmm powoli powstaje tzw. Antyblog dla którego pożywką niestety jesteście Wy kochani, więc nie zawiedzcie nas!!

Paulina Gwaltney pisze...

kochana a zalozysz sobie skype to bysmy mogly sobie pogadac i dowsiwdczenia stany australia wymienic. kochana kto by pomysla ze skonczymy na calkiem innych kontynentach...jak sie zaczlysmy kumplowac na zaoczynycz grzebiac w miesie na zajeciach anatomi:)